Nelusia |
Wysłany: Sob 16:38, 03 Lut 2007 Temat postu: Gwiazdka z nieba [M] |
|
Fik konkursowy z aurora.
Idril dziękuję za zbetowanie
Dedykuję tym wszystkim, którzy jeszcze we mnie wierzą...
N.
Gwiazdka z nieba
Luna westchnęła i naciągnęła na siebie puchową kołdrę. Że też musiała się rozchorować właśnie teraz! Zbliżało się Boże Narodzenie, niektórzy już śpiewali kolędy, domy wypełniał zapach świątecznych potraw, a ona leżała w łóżku.
Dziewczynka przeziębiła się, kiedy przemoczyła nogi, brodząc w szarej, rozdeptanej brei. Tata podał jej dużą dawkę eliksiru pieprzowego, która, nie wiedzieć czemu, nie zadziałała. I Luna, z rozpalonymi policzkami i zimnymi jak płatki śniegu dłońmi, musiała leżeć w łóżku. Być może dopadła ją jakaś paskudna mugolska infekcja. Miała nadzieję, że do świąt wyzdrowieje.
Spojrzała w okno – nocą chwycił mróz i teraz padał śnieg, sypki niczym cukier puder, pokrywając drogi i dachy domów w wiosce. Z parapetu zwisały błyszczące sople lodu.
Luna postanowiła, że nie będzie dłużej leżeć; odrzuciła kołdrę, wstała z łóżka i wsunęła stopy w futrzane bambosze - niuchacze. Przypomniała sobie, że ten prezent dostała od mamy w poprzednie święta. I nagle zrobiło jej się bardzo smutno. W tym roku będzie zupełnie inaczej.
– Mamusiu, gdzie teraz jesteś? - spytała i oparła łokcie o parapet. - Źle nam bez ciebie. Tata jest tak zabiegany, że chyba zapomniał o świętach. Gdzie jesteś? Bardzo bym chciała, żebyś tu była.
Okno otworzyło się i wiatr poruszył firanką. Luna spojrzała ze zdziwieniem na falujący materiał. Czyżby to był jakiś znak? A może...
Dziewczynka narzuciła na ramiona sweter i zeszła do kuchni. Chciała pomóc tacie w przygotowaniach, zwłaszcza, że nie był zbyt dobrym kucharzem. I nawet zwykłe upieczenie indyka mogło się skończyć katastrofą.
Kuchnia w domu Luny była przestronna i jasna. Stół przykrywała cerata z namalowanymi gałązkami ostrokrzewu, ściany Luna pomalowała kiedyś z mamą na jasnożółty kolor, kiedy obie stwierdziły, że białe ściany odstraszają. Wzięły kubełki z farbami, wyciągnęły drabinę z piwnicy, zrobiły sobie śmieszne czapeczki ze starych wydań Proroka Codziennego i zabrały się do malowania. Pomagały sobie czarami – pędzel mamy przesuwał się po ścianie, pokrywając ją równą warstewką koloru, natomiast mała Luna nie umiała zapanować nad swoim narzędziem pracy. Podłoga pokryła się cytrynowymi plamkami.
– Tata nas zabije – powiedziała Luna, spuszczając oczy.
– Zaraz to naprawimy, Luneczko. - Mama machnęła różdżką i plamy zniknęły. Potem machnęła
drugi raz i linoleum pokryła warstwa lodu. Wyczarować lodowisko w kuchni, to było coś. Tylko jej mama mogła wpaść na taki pomysł. Mama, w lekko zabrudzonej czarnej szacie, ciepła i nawet teraz pachnąca konwaliami. Ta, która nauczyła ją, żeby nie przejmowała się tym, co mówią ludzie. Bo odmienność czasem może odpychać, ale nie warto o tym myśleć, kochana Luno.
Potem chwyciły się za ręce i ślizgały po podłodze, udając, że jeżdżą na prawdziwym lodowisku. I śmiały się trochę szalonym, zaraźliwym śmiechem. Luna i jej mama, nierozłączne.
Dziewczynka, wyjmując mąkę i cukier z szafki, przypomniała sobie, że kiedy tata wrócił tamtego dnia do domu, bardzo się zdziwił. Zamiast ciepłego obiadu w kuchni, czekała na niego roześmiana córka, z zarumienionymi policzkami i żona w szacie ubrudzonej farbą. Wiedział, że obie mają swój własny, zwariowany świat. Wiedział, jaka jest Mabel. Żyła oderwana od rzeczywistości, stąpała po pierzastych chmurkach i za bardzo lubiła eksperymentować z zaklęciami, ale pokochał ją. Pokochał i był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, kiedy przyjęła jego oświadczyny i potem, kiedy w księżycową, majową noc, przyszła na świat ich córeczka, Luna.
Luna była jak jasna strona księżyca, radosna, ciekawska i bardzo podobna do mamy. Obie miały długie, blond włosy, spływające na ramiona i to samo zdziwienie w oczach. Obie czasem patrzyły tak, jakby widziały rzeczy, które są zakryte przed oczami innych. Nawet przed jego oczami.
- Teraz będę robić pierniczki, mamusiu – powiedziała Luna w przestrzeń. - Pamiętam, jak mnie uczyłaś kilka lat temu. Oby mi się udało. A nawet jak się nie uda, to nieważne. Tata pewnie nie będzie zadowolony, że wstałam z łóżka, kiedy jestem chora i powinnam leżeć pod ciepłą kołdrą, ale nie chcę. Tam nawet nie czuję świątecznej atmosfery. Tutaj to co innego. Smutno mi, bo ciebie nie ma. Smutno. –Dziewczynka otarła oczy rękawem i wzięła się do pracy. Brakowało jej mamy, która dałaby jej jakieś wskazówki, przytuliła, powiedziała, co robi źle. Brakowało jej tej atmosfery sprzed roku, pachnącej choinki z kolorowymi światełkami, śpiewania kolęd do późnej nocy i zapachu czekolady z cynamonem. Brakowało jej tego, ale życie musiało toczyć się dalej, a czuła, że mama nie chciałaby, żeby córka smuciła się w Boże Narodzenie. No i tata powinien być zadowolony, widząc uśmiech na twarzy swojej Luneczki. Uśmiech, który przez ostatnie miesiące pojawiał się bardzo rzadko.
Szybko zagniotła ciasto, sypiąc może zbyt wiele przyprawy korzennej, a później wyjęła z szuflady foremki i zaczęła wykrawać pierniczki. Serduszka, gwiazdki, czapki świętego Mikołaja, prosiaczki, ptaszki i inne figurki wkrótce przykryły blachę, którą wstawiła do pieca. Może kiedy tata wróci z redakcji, dom będą wypełniać świąteczne zapachy, tak jak dawniej.
Luna zakaszlała. Chyba niepotrzebnie wyszła z łóżka. Wiedziała, że zrobiła źle, ale nie mogła tam leżeć. Za dużo było rzeczy do zrobienia, a tata na pewno nie będzie miał do tego głowy.
Poczekała, aż ciasteczka się upieką, wyjęła blachę z piekarnika, postawiła ją na stole i wyszła z kuchni.
Idąc do piwnicy, myślała o świątecznych ozdobach, którymi niedługo przystroi choinkę, o ile będzie jakaś choinka. W zeszłym roku siedziała z mamą przy stoliku w jej gabinecie i obie kleiły długie łańcuchy z kolorowego papieru. Potem powiesiły je na choince, na której już znajdowały się lśniące bombki i kaskady anielskich włosów.
Dziewczynka odgarnęła do tyłu włosy i schyliła się, żeby wyjąć te łańcuchy. Pudło, w którym leżały, było mocno zakurzone; kichnęła raz i drugi, wyciągnęła poplątane, różnobarwne, połączone ze sobą oczka i zawiesiła je sobie na szyi.
Luna miała upodobanie do dziwnej biżuterii od momentu, kiedy mama jej powiedziała, że pierścionki z brylantami są nudne i pokazała, jak zrobić coś oryginalnego. Kiedy dziewczynka miała pięć lat, mama przekuła jej uszy i wsadziła w dziurki czerwone kolczyki w kształcie marchewek. Inne dzieci z wioski przyglądały się jej, jakby była jakimś nieznanym okazem, ale Luna uśmiechała się tylko z pobłażaniem i szła dalej, a kolczyki kołysały się w takt jej kroków.
Podniosła karton z podłogi i wchodziła z nim po schodach, kiedy usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
– Że też musieli mi wcisnąć taką choinkę – syknął pan Lovegood pod nosem, usiłując przepchnąć drzewko przez drzwi.
– Tatusiu, pomóc ci? - zapytała Luna.
– Co ty tutaj robisz? Chcesz się kompletnie rozchorować na święta? Wracaj mi do łóżka, ale już.
– Ale tato – jęknęła dziewczynka. - Chciałam pomóc.
– Wracaj do łóżka, chyba że chcesz na święta leżeć w Mungu – powiedział surowo ojciec i wniósł choinkę do środka.
Drzewko pachniało lasem, świętami Bożego Narodzenia i zapowiedzą cudu kolejnych narodzin. Tak jak kiedyś, tak jak zawsze.
Tata bardzo się zdziwił, widząc blachę z pierniczkami, która stała na stole. Chciał dać Lunie burę za to, że wyszła z łóżka, ale nie zrobił tego. Córeczka naprawdę się postarała – w tym roku zamiast tradycyjnego puddingu, za którym oboje nie przepadali, będą jeść te ciastka, słodko-gorzkie i aromatyczne.
Postanowili, że choinka będzie stała w pokoju Luny. Tata wsadził świerk w stojak, a później powiesił na gałązkach bombki, łańcuchy i migotliwe światełka, które miały się zapalić dopiero w dzień Bożego Narodzenia.
– Podoba ci się? - zapytał córkę, bo chciał znać jej opinię.
– Oczywiście – odpowiedziała, zdejmując sweter i kapcie i kładąc się do łóżka. - Śliczna jest. I tak się cieszę, że stoi właśnie tutaj. Tylko szkoda, że mama tego nie widzi.
– Widzi na pewno – przekonał ją tata, pochylając się nad łóżkiem i dotykając rozpalonego czoła dziewczynki. - No, moja panno, chyba znowu masz gorączkę. A przecież mówiłem wyraźnie, żebyś leżała w łóżku i nie chodziła po domu.
– Nie chciało mi się leżeć, nie lubię tego – przyznała Luna szczerze. - Chciałam pomóc.
– Ty mój mały, dobry duszku. - Tata uśmiechnął się i żartobliwie uszczypnął córeczkę w policzek. - Jestem ci wdzięczny, ale nie musiałaś tego robić. Trzeba było zostać w łóżku i poczytać książkę.
– „Opowieść wigilijną”? Już skończyłam – powiedziała. - Bardzo mi się podobała. To dobrze, że my nie jesteśmy tacy samotni jak Scrooge, prawda, tatusiu? Mamy jeszcze siebie.
W oczach jej ojca pojawiły się łzy. Mała miała rację. Mieli siebie i chociaż obojgu bardzo brakowało Mabel, wiedzieli, że nie mogą być teraz smutni.
Dzień Bożego Narodzenia rozpoczął się dźwiękiem dzwonów, który dobiegał z pobliskiego kościoła. Tata przyszedł do pokoju Luny z tacą ze śniadaniem i podał je córce do łóżka. Na tacy leżało również pudełko z wielką złotą kokardą. Luna spojrzała na nie z tęsknotą.
– Mogę otworzyć? Mogę? Mogę? - zapytała błagalnie. Tata tylko kiwnął głową i dziewczynka natychmiast rozerwała papier i otworzyła pudełko – w środku była szkatułka z nowymi kolczykami, w kształcie wisienek oraz tabliczka jej ulubionej czekolady z orzechami z Miodowego Królestwa.
– Nie wiedziałem, co kupić. Jesteś zadowolona?
– Zadowolona? - powtórzyła - Jestem przeszczęśliwa. Dziękuję, tatusiu – odstawiła tacę z jedzeniem na nocny stolik i wyciągnęła ręce, obejmując tatę za szyję. Pochylił się i mocno ją przytulił. Czuła zapach lawendowej wody i dotyk jego palców na swoim policzku.
Odsunął się od dziewczynki z dziwnym, tajemniczym uśmiechem. Luna przed chwilą szepnęła mu do ucha, gdzie ma szukać swojego prezentu. Przyjrzał się kartce, którą córeczka wcisnęła mu w ręce. Napisała na niej jakiś dziwny szyfr i teraz zastanawiał się, co on mógł oznaczać.
– 1 k, 2 sz – przeczytał. 'K' mogło oznaczać komodę, a 'sz' szufladę. Podszedł do komody, otworzył drugą szufladę i wyjął z niej kwadracik z zielonego kartonu z literką 'K'.
Kierując się dalej wskazówkami, wypisanymi przez Lunę, zebrał wszystkie literki, które ułożyły się w zdanie - Kocham Cię, tatusiu. Wesołych Świąt!
– Luneczko, skąd ty? Skąd taki pomysł? - zapytał ze wzruszeniem w głosie.
– Mama mi podpowiedziała – odparła Luna. - Przyśniła mi się i powiedziała, że tata nie potrzebuje jakiegoś wymyślnego prezentu, jak gwiazdka z nieba. Bo proste pomysły zawsze są najlepsze.
– Ty jesteś moją gwiazdeczką.– Tata usiadł na łóżku. - Jak dobrze, że mam ciebie.
Wieczorem na niebie rozbłysły te prawdziwe gwiazdy, a śnieg błyszczał w ich świetle. Luna i jej tata cały dzień siedzieli w pokoju, jedli świąteczne potrawy, rozmawiali, żartowali i opowiadali wszystko Mabel.
Mabel, której nie było przy nich, ale której obecność oboje wyczuwali.
– Mamusiu, daj znak, że tu jesteś – powiedziała Luna i okno natychmiast samo się otworzyło, a wiatr poruszył firanką.
Bo Mabel tak naprawdę nie odeszła. Była z nimi.
Oboje chcieli w to wierzyć.
Koniec |
|