Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Gryfońskie Strona Główna
->
Fanfiction
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Regulamin i inne temu podobne
----------------
Organizacyjne conieco
Co dodać? Co wywalić?
Gryfonisko
----------------
Sami o nas
Inni o nas
Nasze sprawy
Potterowisko
----------------
Ludu - do kin!
Przeczytane...
Spoilerownia
Czytelnia
----------------
Ogłoszenia
Fanfiction
Prozatorsko
Lirycznie
Inne
Dyskusje
----------------
Na gorąco
Szkoła
Literatura
Muzyka
Film
Towarzysko
----------------
Zajazd Pod Cynowym Lwem
Gierki
Ratingi
Konkursy
Kącik Zgredka
Sabaty
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Tikula
Wysłany: Czw 23:55, 22 Gru 2005
Temat postu:
---
Mirtel
Wysłany: Pon 17:17, 10 Paź 2005
Temat postu:
Rezrwuje miejsce na komentarz.
Muszę oddać komputer temu potwo... tfu... bratu.
EDIT: Trochę spóźniony ten komentarz, ale ważne, że jest!
Wzruszyłam się
Teraz muszę Ci się odwdzięczyć, tylko czym?!
Co do samego opowiadania: uśmiałam się naprawdę. Takiego końca się nie spodziewałam, naprawdę.
Jak dla mnie: 5 z wieeeeelkim plusem.
I jeszcze jedno: Czy imię "Marcin" było zamierzone?
Iguanka.
Wysłany: Pon 16:56, 10 Paź 2005
Temat postu: Spacerek o czwartej popołudniu
W woli wyjaśnienia, bo bez takowego się nie obędzie.
Teks poniżej nie został przygarnięty przez żadną bętę, gdyż dotychczasowa moja beta nie mogła tego oglądać. Za wszelkie błędy serdecznie przepraszam. Wybaczcie. Natchnione podczas spaceru z jamniczką i wspaminek o Bzyku.
„Spacerek o czwartej popołudniu”
Dla Mirtel, najukochańszej mojej poczwary, w dniu urodzin. Za to, że jest.
Mieszkanie zatrzęsło się w posadach. Głośny wrzask przeciął nieruchome powietrze niczym ciężki, żelazny miecz dwusieczny nieświadomego niczego, niewinnego przechodnia. Dwie postacie na łóżku zadrżały. Kolejny wrzask, tym razem w towarzystwie brzdęku garnków upadających na zabrudzone kafelki. Seria soczystych przekleństw, których powstydziłby się najbardziej wulgarny szewc.
No tak. Mama. Ona tak zawsze o czwartej po obiedzie. Bo przecież normalnie przypomnieć się nie da.
Wymieniła z Miśką porozumiewawcze spojrzenia. Już szukała zdania, na którym przerwała, a raczej zmuszono ją do przerwania lektury, gdy wpadł jej do głowy chochlik zwany Natrętną Myślą. Tak właściwie, czyja dzisiaj była kolej? Z pewnością nie jej, ona swoje odpracowała wczoraj. Pamięta nawet, że właśnie przez to nie mogła przekominkować do Magdy i spytać o tytuł tego tomiszcza o transmutacji, przez które ponoć mają przebrnąć. Dzisiaj było już za późno, bo Madzia jak na złość wyjechała na pół godziny przed jej powrotem. Jednak skoro to nie ona ma dzisiaj dyżur, to znaczy, że...
Otworzyła szeroko oczy tak, że źrenice się jej zwęziły.
„O nie.”
„Błagam, tylko nie...”
- Kaaaśkaaa!!!
Miśka spojrzała na nią zdezorientowana. Zastanawiała się, czy ktoś omyłkowo nie wpuścił do nich zbłąkanej szyszymory, rzekomego źródła piekielnego skowytu. Lecz to było jeszcze bardziej przerażające niż stado zjaw. To mroziło krew w żyłach i zapowiadało rychły koniec czasów.
Oszklone drzwi pokoju Kasi walnęły o ścianę, na której wisiały, z takim hukiem, że zbudziłby batalion trupów. Szyba roztrzaskała się, obsypując odłamkami puchaty dywan. W wejściu stanęło coś albo ktoś. Raczej ktoś, bo posiadało humadoidalne kształty. Było także wyposażone w stóg płowych włosów, podkoszulek, krótkie spodenki i obłąkańcze spojrzenie.
Misia i Kaśka spojrzały na nią. Pierwsza trochę przestraszyła się, druga natomiast gestem szybszym niż mrugnięcie oka chwyciła różdżkę z szafki nocnej. Dla pewności wzięła też lampkę z biurka, gdyby pierwsza broń nie poskutkowała.
Stworzenie postąpiło jeden krok w jej stronę, nadeptując na kartkę „Wszystkim potworom i Beaszydłom wstęp surowo wzbroniony”, która odkleiła się od drzwi.
- Kaś...
- Wynocha – rozkazała automatycznie, grożąc magicznym przedmiotem sprawczym. – Odejdź. Nie chcemy ciebie tu.
- Ale ja...
- Won!
- Przecież...
- Patrz, coś zrobiła! Znowu! – Wymownie wskazała na próg. Szkło leżało majestatycznie rozrzucone na zielonym kobiercu. – Czemu ty nigdy nie wchodzisz spokojnie? Skrzaty ciągle muszą tu sprzątać! I myślą, że to ja taka agresywna!
- Nie łatwiej byłoby zmienić drzwi na normalne? – zasugerował nieproszony gość. – Mała zmiana i po kłopocie.
- Nie – odparła grobowym tonem.
- Skoro wolisz pod górkę – prychnęła panienka w spodenkach. Nagle przypomniała sobie cel wizyty. – Tak właściwie to ja miałam...
- Posprzątaj to – zakomendowała.
- Co?
- Szkło!
Stworzenie położyło ręce na szczupłych biodrach.
- Zawsze mówisz „pstro” i „nie co, tylko słucham”.
- Szybę mam na myśli!
- A! No chyba, że tak. – Przybyszka machnęła różdżką i z cichym Reparo stłuczone odłamki połączyły się w całość, na powrót umiejscawiając się w skrzydle drzwiowym.
- No – W jej głosie zabrzmiała nuta optymizmu. – A teraz wyjdź.
- Jak ja nie mogę!
- Kto ci broni?! – Katarzyna była już podenerwowana. – Wystarczy, że odwrócisz się na pięcie, zrobisz kilka kroków i już. Nawet drzwi zamykać ci nie karzę, kurde no!
- Nie przeklinaj! – upomniała ją płowowłosa.
- Wymsknęło mi się. Do tego w sytuacjach stresujących mam prawo przeklinać! O! – I aby nadać scenie więcej dramatyzmu rzuciła ku stojącej w progu siostrze poduszkę. Nie doleciała. – Kurde.
- Czy kiedy mam zamiar poprosić cię o pomoc w wybraniu stroju do wyjścia zaliczasz to do sytuacji stresujących? – Popatrzyła na nią wymownie. Starsza siostra bez chwili namysłu odparła:
- Jak najbardziej.
- Nie bądź dziecinna!
- To ty nie bądź dzieciakiem, Bećka! – Zasłoniła się porzuconą dawno temu książką jako formą bariery ochronnej. – Masz już trzynaście lat i chyba powinnaś potrafić dobrać sobie strój.
- Wolę się dla pewności skonsultować – Kaśka nie zauważyła tego, iż Beata stała już na środku pokoju.
Nie wytrzymała. Najnormalniej we wszechświecie wstała, lecz w tych okolicznościach wywarło to takie wrażenie, jakby okazały galeon rozwinął żagle na pełnym morzu.
- Słuchaj. - Uwaga była absolutnie zbędna, gdyż każdy by teraz posłuchał, nawet ci co bardziej uparci. – Co trzy dni prosisz mnie o to samo, doskonale wiedząc, do jakiej furii mnie to doprowadza. Nienawidzę gmerać w szafie. Sama ubieram się w co popadnie i nie mam ani krztyny ochoty, żeby zastanawiać się do tego nad twoją garderobą. To twój interes. Jak dla mnie możesz wyjść nawet w worku po kartoflach.
Becia jęknęła na to stwierdzenie. Wyobraźnia podsuwała jej tragiczne obrazy rodem z rolniczego horroru.
- Błagam, zgódź się! Tylko pięć minutek – Młodsza z dziewcząt przyjęła pozycję w stylu „tylko nie odmawiaj”. Ręce złożyła jak do pacierza, do oczu nabiegły łzy. Obraz nędzy i rozpaczy (zwłaszcza wliczając fryzurę). A nad tym obrazem jak Mount Blanc górowała Kaśka, do złudzenia przypominająca w swych ciemnych spodniach młodocianego Pożeracza Dusz. Minę miała nietęgą. Wiedziała, że skończy się to tak, jak zazwyczaj. Wypierała się tego z calutkich sił, ale na próżno.
Miśka w zamyśleniu kontemplowała wzorek na narzucie.
W podjęciu ostatecznej decyzji pomogła niezawodna rodzicielka, mobilizując je bardzo wychowawczym krzykiem.
- Dobra – wyrzuciła z siebie jak truciznę. Beata natychmiast skoczyła o parę centymetrów do góry. Pełną piersią (a była ona nad wyraz hojnie wyposażona przez naturę) odetchnęła z ulgą.
- Wiedziałam, że się zgodzisz! To potrwa malutką chwileczkę!
I wybiegła z jej pokoju jak z procy.
- Nie patrz tak na mnie – odparła na pełne ukrytego wyrzutu spojrzenie Miśki, która przez całą rozmowę pokładała w niej wielkie nadzieje. – Choć nic na to wizualnie nie wskazuje, to moja siostra i ma możliwość wysłania donosu. Marna jest szansa na to, aby nie trafił pod właściwy adres, bo odbiorczyni przeważnie siedzi w kuchni przygotowując posiłki lub w salonie. A ja mam zamiar jeszcze tu pomieszkać.
To nie była malutka chwileczka. To nawet nie była chwila, ale ona była na to psychicznie gotowa.
Siedziała na łóżku siostry, które zostało z rana przykryte wełnianą kapą. Z sekundy na sekundę było pokrywane coraz to większą ilością ubrań. Były też dodatki. Miśka przyszła razem z nią i usadowiła się na obrotowym krześle.
Górka odzieży osiągnęła wysokość pięćdziesięciu centymetrów.
„ A biedne dzieci z Nigerii nie mają co założyć na plecy”, przemknęło jej przez głowę.
Krwistoczerwona bluzka na ramiączka trafiła ją w głowę.
- Przestań! – krzyknęła spod skrawka bawełny. – Natychmiast przestań!
Potok ubrań przestał zalewać pokój.
- O co ci znowu chodzi? – Dobiegło zza uchylonych drzwi szafy. Następnie pojawiła się twarz Beaty. – Coś nie tak?
- Coś nie tak?! – powtórzyła rozgniewana Kasia. – Nie, skądże, wszystko jest po mojej myśli! Tylko czy nie uważasz, że wyrzuciłaś z tej bezdennej dziury zwanej twoją szafą wystarczającą ilość odzieży? – zasugerowała.
- Nie – przyznała szczerze siostra.
- Boże! – Katarzyna teatralnie wzniosła wejrzenie piwnych ślepiąt w fiołkowy sufit. – Dajże mi cierpliwości dla tego błędu ewolucji!
- Ej! – oburzył się „błąd”.
- Prosić nawet nie mogę? – fuknęła na nią starsza z nich. Wstała z „łoża usłanego ubraniami” i potknęła się o falbaniastą spódnicę.
- Aj! – pisnęła, łapiąc się za półkę na książki. Tyle, że akurat ta półka nie była, wedle przeznaczenia, zastawiona książkami, a torebkami różnego fasonu. Połowa kolekcji Beaty spadła na podłogę.
- Uważaj, jak łazisz – Właścicielka zbioru skoczyła na miejsce wypadku i zaczęła troskliwie zbierać skóżano-zamszowo-różnomateriałową menażerię z podłogi. – Pięknie! – syknęła. – Teraz przez ciebie będę musiała układać je od nowa.
- Niby po co? – Kaśka odzyskała już pełną równowagę i z dezaprobatą wpatrywała się w Bećkę. – To nikomu nie jest potrzebne. A tak na marginesie, to JA ci robię łaskę, pomagając, a nie ty mi w Merlin wie jaki sposób.
Złożyła ręce na, w przeciwieństwie do swej młodszej siostry, skromnym biuście. Natura jest wysoce niesprawiedliwa.
Miśka, która z wysokim zaangażowaniem przypatrywała się całej scence, westchnęła i przesunęła jakiś niezidentyfikowany bliżej fatałaszek bardziej w prawo. Teraz widok był znacznie lepszy, gdyż nie przesłaniała go niezgłębiona żółć.
- Tak właściwie – podjęła rozmowę Katarzyna – dlaczego o pomoc nie poprosisz Miszę?
Na twarz Beatki wyfrunął wyraz głębokiej dezaprobaty.
- To facet.
- Więc pewnie musi wiedzieć, w jakich ubraniach dziewczyny podobają się facetom – stwierdziła tonem znawcy.
- On by mi nie pomógł.
- Skąd ta pewność?
- Bo... – zacięła się. Szukała wsparcia w parze różowych sztruksów. Choć te nie wydały z siebie żadnego dźwięku, wykrzyknęła - Bo to facet!
Kasia rzuciła jej lekko oburzone spojrzenie.
- Ale z ciebie szowinistka – zawyrokowała. – A, i gratuluję kreatywności. Nigdy w życiu bym nie wpadła na to, że mój, a raczej nasz wspólny brat jest płci męskiej. Cóż za odkrycie.
- Ty... – wysyczała przez zęby Becia, lecz nie dane jej było dokończyć.
- BEATA! – Mamusia ugruntowała je w przekonaniu, że jest obecna w mieszkaniu. – Co ty jeszcze robisz w domu!?!
Na trzy oblicza jednocześnie wystąpiło ślepe przerażenie.
Wezwana odchrząknęła nerwowo.
- Ja... szykuję się! – zawołała bardzo niepewnie. – To mi zajmie tylko chwilunię. Prawda? – Zwróciła się już ciszej do starszej siostry.
Matkę najwyraźniej ta deklaracja tymczasowo usatysfakcjonowała, ponieważ nie doczekały się kolejnego wrzasku.
Kaśka nie cierpiała swojej młodszej siostry. Było wiele pobudek. Beciaczek był opryskliwy, średnio inteligentny, leniwy i przywiązywał zbyt wielką wagę do wyglądu zewnętrznego, a przecież nie to się, na cholerę, w życiu liczy. Była też zbyt atrakcyjna i popularna, jak na jej piętnastoletni gust. Irytowało ją to. Lecz tak czy siak, to właśnie to szkaradztwo, rodem z jej sennych koszmarów, sprawowało funkcję jej „siostrzyczki”. Dzieliła tę niedolę ze swoim starszym bratem, notabene o wiele bardziej znośnym, ale to nie pocieszało. Były bardzo blisko spokrewnione, a to, na nieszczęście ich obu, zobowiązywało.
- Tak – potwierdziła cicho, ukazując ogrom swej rezygnacji. – Byle jak najszybciej – dodała, wyjątkowo złowróżbnym tonem.
***
- Błękitna z żółtym bananem czy różowa w czerwone prążki?
- Jak chcesz. – Głos Kasi był wyprany ze wszelkich oznak życia. Był jak zepsuta kaseta z nagraniem.
- Ale ja nie wiem, która będzie pasowała do szafirowych spodni.
Podniosła głowę z poziomu swojego mostka.
- To zdecydowałaś się już, że jednak spodnie?
Beata zmarszczyła swój atrakcyjny nos.
- No, nie jestem do końca pewna...
Znów zawiesiła łepetynę na wcześniejszą pozycję.
„Czego ja chciałam?”, pomyślała. „Żeby wybrała z dwóch możliwych opcji w ciągu pięciu kolejnych minut? Może żaby to potrafią, ale nie ona”. Rzuciła jej krytyczne spojrzenie. Siostrzyczka je zaś zauważyła.
- Co się gapisz? – warknęła z pełnią uprzejmości.
- Co ty tak opryskliwie? – zwróciła jej uwagę starsza z nich. – Nie pasuje ci coś?
- Tak. Nie gap się tak na mnie.
- Przeszkadzam ci?
- Po części.
- Ach tak? – Wokół niej tworzyła się aura złości. – Fajnie okazujesz wdzięczność. Skoro tak bardzo trapi cię moja obecność, to ja mogę cię opuścić. Adieu.
Wydarzyło się kilka rzeczy naraz.
Kaśka marszowym krokiem zaczęła zmierzać do drzwi, nie zważając na nic. Minę miała marsową.
Becia uświadomiła sobie swój błąd i rzuciła się, aby zatrzymać siostrę z głośnym:
- Nie!!!
Skutkiem jej niekontrolowanych ruchów była utrata równowagi przez obie siostry i podróż z przemieszczeniem do pozycji horyzontalnej.
Ubrania się rozsypały na cały pokój.
Miśka wstała z wrażenia.
Rozległo się głuche „ŁUB!”.
Drzwi się otworzyły. A w nich stanął...
- ŁAA!!! – Beacia starała się jednocześnie wstać i zakryć swoją górną część ciała czymś więcej niż koronkowym biustonoszem, co poskutkowało następnym upadkiem. Z lądowaniem na katarzynich plecach.
- Arhhh... – wydała z siebie wysoce poszkodowana.
- Ojej. Współczuję.
- WON! – rozkazała rozeźlona Beata. Była cała czerwona. – Won, ale już!
- Nie denerwuj się tak. Przeci...
- JUŻ!
Drzwi trzasnęły. Kaśka wreszcie odzyskała oddech, gdyż płuca nie zostały uszkodzone.
- Ty chcesz mnie zabić!? – To wykrzykniecie utwierdzało w przekonaniu, iż struny głosowe również nie ucierpiały zanadto. – Po co na mnie skoczyłaś?
- Bo chciałaś wyjść! – usprawiedliwiała się właścicielka koronkowego stanika. – A nie skończyłyśmy jeszcze.
- Gówno mnie obchodzi, czy skończyłyśmy, czy nie! – Zabrzmiało to trochę ostrzej, niż planowała, ale niewiele ją to obchodziło. – Ja wychodzę! Teraz, zaraz! Nie wytrzymam z tobą sekundy ponad to, co już wycierpiałam – zaczęła syczeć. – Nie interesuje mnie to, że posiadasz syndrom „oczka w głowie”, sama musisz sobie z tym dawać radę, a nie wciągać mnie za każdym razem. Jesteś niczym więcej, jak rozkapryszonym bachorem! – Polepszyło się jej, bo powróciła do krzyku. – I co to był za wybuch z Miszą? – przypomniała sobie, nieco spokojniej.
Beata stopniowo stawała się coraz bardziej wzburzona określeniami starszej siostry. Zresztą, kto by nie był. Przetrzymałaby to, jednak ostatniego zdania, a raczej pytania, nie zdzierżyła.
- Wszedł do mojego pokoju! – krzyknęła tonem urażonej niewinności. – Nie ma prawa! Jest facetem! Żadnemu mężczyźnie, bez względu na wiek czy urząd, nie zezwalam przekraczać progu mej ostoi!
Kaśka nie wiedziała, co ją bardziej zdziwiło – wybuch Bećki czy jej nowo odkryte słownictwo.
Przestała mrugać.
- Nawet, kiedy to twój starszy brat?
- Zwłaszcza wtedy!
- Kiedy nie jesteś w sytuacji krępującej?
- TO nazywasz sytuacją niekrępującą? – Wskazała na górną część bielizny, której podstawowym elementem składowym była koronka.
- I nie wpuścisz go nawet wtedy, gdy zapewne chce ci oświadczyć, że mama każe ci się streszczać, bo inaczej zrobi ci tygodniowy szlaban na kominek?
Odwróciły się do źródła dźwięków, czyli głowy wystającej ze szpary w uchylonych drzwiach.
Ta, Co Chodzi Półnaga nie zdążyła urwać owej głowy, nadziać na pal i spalić na wolnym ogniu, ponieważ ta, wyczuwając następny cios, ulotniła się. Pierwej puściła perskie oko do starszej z dziewcząt.
Beacia wieżgała się jak schwytany chochlik kornwalijski w uścisku Katarzyny.
- Słowo daję, ja go kiedyś... – wydyszała spomiędzy piętnastoletnich ramion.
- No już, już. Oddychaj głęboko – odzywa się rozbawiona Kasia.
Po chwili rozluźniła uścisk i pozwoliła młodszej stanąć o własnych siłach. Tamta była już spokojniejsza i jakby... zadowolona. Wzięła ubrania i zaczęła się przebierać.
Moment. Przebierać? Już?!?
„Coś nie gra”, stwierdziła. „Zazwyczaj mija jeszcze pięć minut, zanim ona zdecyduje, w którą bluzkę się wystroi.”
Stanęła przed nią w pełnym rynsztunku.
- Co o tym myślisz? – spytała, obracając się w miejscu. – Te dżinsy mogą być, czy lepiej jednak spódniczkę? A może mam założyć koszulę?
„O nie”, przeszło jej przez tok myślowy. „Nie, nie, nie, nie!”
Ogarnęła ją efemeryczna rozpacz.
„Ona ma zamiar pokazywać się we wszelkich możliwych kombinacjach! To już niech mnie lepiej na zakupy zabierze! O nie!”
- O nie! – powiedziała na głos. Źrenice płonęły jej złością. Becia zdziwiła się. – Po stokroć nie! Dosyć ma tego twojego kokoszenia się! Przegięłaś!
Siostrzyczka nie zdążyła się zorientować, a już była ciągnięta przez swoją żeńską część rodzeństwa za przegrub do przedpokoju. Tam pchnięto ją na ławę. Kaśka schyliła się i poczęła wywalać buty z szafki przy podłodze.
- Co robisz? – zapytała oszołomiona.
- To nie do pomyślenia, aby normalny człowiek był zmuszony tak się z tobą męczyć! – oznajmiła jej Kasia, nieźle rozeźlona. Rzuciła jej do stóp zamszowe półbuty i zabrała się za przetrącanie zawartości lustrzanej szafy, pomysłu szlachetnej ich rodzicielki. – Zupełnie nie pojmuję twego toku rozumowania i piramidy wartości, lecz przestałam się tym przejmować, odkąd skończyłaś siedem lat i zaczął się czas, gdy we wszystkim, co było płci przeciwnej w stosunku do swojej, dopatrzałaś się przyszłego adoratora. – Wyszarpnęła jej krótką kurtkę. – To nie jest powód, żebym przeżywała katusze w trakcie twojego dyżuru.
- Nie moja wina, że ja też mam dyżury – zaperzyła się Beata.
- Jedyne czego brakuje, to to, abyś ich nie miała – odwarknęła panienka na K. – Ja nie będę pracowała za ciebie. – Westchnęła. Chciała z siebie to w końcu wyrzucić. - W dodatku nie demonizuj tego do rangi sytuacji alarmowej. To tylko spacer!
- Ale wiesz, co się przez ten czas może wydarzyć? – Becia nie była zdatna do pełnego zaangażowania się w przekazanie tej treści, bo zakładała kurtkę.
- Co takiego? Oświeć mnie – Kasia była zdruzgotana i bliska wycieńczenia.
Beciaczek starał się bronić.
- No... Mogłabym spotkać Marcina, na przykład! – pisnęła. Cos sugerowało, że nie był to pierwszy przykład z rzędu, lecz podstawowy argument, jądro wszystkich jej obaw. To przez tą możliwość zawsze, gdy wypadała jej kolejka, podejmowała najbardziej drastyczne posunięcia i stawiała całe mieszkanie do góry nogami.
Przynajmniej swoją starszą siostrę.
- Co z tego? – krzyknęła Kaśka.
- Co z tego!?!
- Ok, to głupie pytanie – zreflektowała się. – Co nie oznacza, że to, co wyrabiasz, to nie przerost formy nad treścią.
- Ja nie mogę przy nim wyglądać jak skrzat domowy! – pisnęła, przechodząc w zakres ultradźwięków. – On by wtedy na mnie nigdy więcej nie spojrzał!
- Kobieto! Tfu, co ja gadam – mruknęła. – Dziewczyno! Opanuj się! To tylko spacer! Rutyna! Weź się wreszcie w garść, inaczej koło czterdziestki będziesz kryzys przechodzić! – Potrząsnęła ją, być może za mocno.
W niebieskich oczach jej domniemanej siostry błysnęło coś na kształt połączenia trzeźwej analizy położenia i pokory. Zabójcze połączenie, zwłaszcza w szpo... e... rękach Kaśki.
- Nic ci się nie stanie – zapewniła mocno. – Jesteś piękna, zgrabna, masz sześć z emwuefu* i chłopy się ślinią, kiedy idziesz korytarzem. Trochę wiary w siebie, tego ci przecież nie brak. Dociera?
Skinęła głową.
- Jeżeli się mylisz, to...
- To co?
Skapitulowała. Jak zwykle.
- Nieważne. – Podeszła do szafeczki wmontowanej w ścianę i wyjęła stamtąd portfel oraz klucze. Otworzyła drzwi frontowe i stanęła na progu. – Idę – dodała dla efektu.
- Zuch baba – uśmiechnęła się Katarzyna. Lecz uśmiech znikł i przybrała wojskową postawę. – A teraz marsz po te bułki na kolację do pani Kierskiej!
Bećka, zrezygnowana, spuściła i już miała się wywlec na zewnątrz, gdy ostry głos siostry jej nie zatrzymał.
- Ej, nie zapomniałaś o czymś?
Trzynastolatka krzyknęła na całe mieszkanie.
- Misia!
Miśka wyszła z jej pokoju, szorując nogami o parkiet. Stanęła przy nich i natychmiast przylgnęła do Kasi.
- No chodź, nie mam czasu! – ponagliła ją Becia.
Zignorowały ją. Michalina zwróciła swoje bursztynowe oczy na jedyną naprawdę życzliwą jej osobę w tym domu. Były pełne wyrzutu.
- Ja wiem, że ty nie chcesz iść, – Pogładziła ją po plecach. – ale tak trzeba. Dzisiaj ona, jutro Misza, aż wreszcie będę to ja. Taki jest tu porządek. A raz ustalony porządek łatwiej jest utrzymywać, niźli łamać.
Ścisnęła ją krótko na pożegnanie. To musiało Misi dodać otuchy, gdyż posłusznie wyszła.
- No, nareszcie – burknęła niebieskooka, łapiąc za poręcz. - Kaśka zamknęła za nimi drzwi i odetchnęła.
Beata wyszła z klatki na asfaltową, jednokierunkową ulicę z pięknym okazem labradora u boku. Bez zwłoki skierowała się do pobliskiego sklepu magospożywczego. Jak w każdy poniedziałek i czwartek.
Suczka dreptała przy prawej nodze i wdychała znajomy zapach pieczonego chleba. Jak zawsze na spacerku. Tym o czwartej popołudniu.
*MWF - Magiczne Wychowanie Fizyczne
Jak na razie koniec.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin