Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Gryfońskie Strona Główna
->
Fanfiction
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Regulamin i inne temu podobne
----------------
Organizacyjne conieco
Co dodać? Co wywalić?
Gryfonisko
----------------
Sami o nas
Inni o nas
Nasze sprawy
Potterowisko
----------------
Ludu - do kin!
Przeczytane...
Spoilerownia
Czytelnia
----------------
Ogłoszenia
Fanfiction
Prozatorsko
Lirycznie
Inne
Dyskusje
----------------
Na gorąco
Szkoła
Literatura
Muzyka
Film
Towarzysko
----------------
Zajazd Pod Cynowym Lwem
Gierki
Ratingi
Konkursy
Kącik Zgredka
Sabaty
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Nelusia
Wysłany: Pon 15:06, 07 Kwi 2008
Temat postu: Laleczki [M]
Nie dawałam, aż dziw. Tekst stary i dzicz kompletna, pisany pod wpływem innego... Mam sentyment do niego, jakiś chory, ale cóż... Miłej lektury w każdym razie... (teraz widzę, że piosenka, której słucham, by się tu nadała.
Maria Carrasco, Mi muńeca
, ale napisałam bez jej pomocy, choć z pomocą innych lalczynych piosenek. Straszne.)
Nela
Laleczki
1.
Albertyna miała porcelanową twarz i złociste loki opadające na błękitną jedwabną sukienkę. Odkąd pamiętała, stała na komodzie w pokoju najmłodszej panienki Black. Stała i przypatrywała się, jak Narcyza dorasta, jak w błękitnych oczach dziewczynki z czasem pojawia się coraz więcej lodowych kryształków, jak zamyka się w sobie coraz bardziej i bardziej.
Albertyna przypatrywała się Narcyzie, kiedy ta dostała list z Hogwartu i pokazała go siostrom. Patrzyła na nią swoimi szklanymi oczami, kiedy dziewczyna dowiedziała się, że wyjdzie za mąż.
Narcyza nie protestowała, nie buntowała się. Przyjęła to ze stoickim spokojem. Tylko Albertyna zauważyła, że lodowe kryształki w oczach dziewczyny są jeszcze bardziej zimne, niż przedtem. I Albertyna pomyślała, że tak zostanie już na zawsze. Że nie znajdzie się nikt, kto mógłby im pomóc. Że zawsze będą żyć w tej zimie. Chłodni, obojętni, z maskami na twarzach. Że nigdy niczego do siebie nie poczują.
Zdawało się, że prawdziwa wiosna nigdy dla nich nie nadejdzie.
Twarz Narcyzy była blada i chłodna jak porcelanowa twarzyczka Albertyny. Pocałunki męża nie mogły i nie potrafiły jej rozpalić. Lucjusz nawet nie chciał tego robić. Lepiej żyć z tą maską na twarzy i z lodem w sercu. Bo tak było łatwiej, nie musieli pokazywać sobie prawdziwego oblicza. Jedno stanowiło dla drugiego wielką zagadkę.
Tylko Albertyna ze swojej komody czasem widziała, jak Lucjusz spogląda na żonę, a w jego szarych oczach wcale nie dostrzegała lodowych kryształków. Był w nich ogień, którego Narcyza nie widziała i nie chciała widzieć. Bo przecież bezpieczniej jest się zamknąć w lodowej skorupie. Po co się starać, skoro nic z tego nie wyjdzie?
Wiatr poruszył firanką i złotymi lokami Albertyny. Porcelanowa laleczka niebezpiecznie zakołysała się na komodzie, ale wiedziała, że jej czas jeszcze nie nadszedł. Czekała na kogoś, kto pomoże im powyciągać ten lód z serc. Kto pokaże im jak żyć. Żyć naprawdę.
Albertyna patrzyła na Narcyzę, kiedy ta przyszła do pokoju i stanęła przy komodzie.
- Moja Albertynko, tylko ty mi zostałaś. Odkąd Andromeda i Bella odeszły, czuję się taka samotna. Nie patrz tak na mnie, wiem, co myślisz. O ile ty w ogóle możesz myśleć. Nie pasujemy do siebie z Lucjuszem, ale wiem, że muszę z nim zostać. Nie mogę odejść. Nawet nie wiesz, że czasem bym chciała, ale nie, nie zrobię tego, moja porcelanowa laleczko. – Narcyza wyciągnęła rękę i pogłaskała Albertynę po włosach. W jej geście było tyle ciepła i czułości, że Albertyna już wiedziała, że coś musiało zmienić jej panią. Może nie była to jeszcze prawdziwa wiosna, ale jakaś nadzieja na nią na pewno.
Po dziewięciu miesiącach w domu Malfoyów pojawiło się dziecko i Albertyna pierwszy raz zobaczyła dumę na twarzy Lucjusza. Miał syna.
Na początku wydawało jej się, że rodzice chłopczyka nareszcie zaczną żyć normalnie, przestaną udawać i pozdejmują te maski. I może na początku rzeczywiście tak było. Albertyna widziała ich zachwyt, kiedy mały zaczął raczkować i potem, kiedy rzucał pierwsze zaklęcia.
Później jednak laleczka dostrzegała coraz więcej obojętności u Narcyzy. Wychowywaniem Dracona zajmował się Lucjusz, który kładł synowi do głowy te wszystkie sztywne, arystokratyczne zasady. Bo przecież syn musiał być jego godnym następcą. I dlatego Draco nie mógł się bawić z innymi chłopcami. I dlatego też musiał zakładać maskę, tak jak jego rodzice.
Albertynie wydawało się, że lepsze czasy dla nich nigdy nie nadejdą. I stała na komodzie, a jej sukienka coraz bardziej się kurzyła. Nikt z nią nie rozmawiał, nikt nie zwracał na nią uwagi. Nawet Narcyza.
Laleczka cały czas wierzyła, że znajdzie się ktoś, kto ich zmieni. Bo przecież takie życie jak ich było straszne. Wiedziała to nawet Albertyna.
2.
Polly miała oczy z czarnych guzików i loki zrobione z zielonej włóczki. Była ubrana w kraciastą sukienkę, a nogach miała szydełkowe buciki. Nigdy nie stała na żadnej komodzie, zresztą tam, gdzie mieszkała, nie było komody.
W pokoju dziewcząt w sierocińcu stało dwanaście takich samych niewygodnych łóżek i dwanaście takich samych nocnych stolików. Dziewczynki z tego pokoju chodziły do szkoły i Polly wiedziała, że wszystkie uczą się bardzo dobrze. I że większość z nich dokucza jej właścicielce, bo Abigail często powtarzała, że nadejdzie taki dzień, w którym opuści sierociniec ze swoimi rodzicami. A jak nie z nimi, to na pewno z kimś z rodziny. Bo przecież nie mogło być tak, że wszyscy o niej zapomnieli. Znajdzie kogoś, kto ją pokocha. Znajdzie kogoś, kto ją zechce.
- Nie chcą nas tutaj, Polly – powiedziała dziewczynka do laleczki. Siedziała po turecku na swoim łóżku, z kocem zarzuconym na ramiona. Chłodny, zimowy wiatr poruszał firanką, ale Abigail nie chciało się wstać i zamknąć okna. Lubiła siedzieć sama w pokoju po ciemku, kiedy żadna z koleżanek jej nie dokuczała i nie przeszkadzała. Bo one nie potrafiły zrozumieć tego, że kiedyś znajdzie się ktoś, kto ją stąd zabierze. – Nie chcą nas tutaj, ale nie martw się. Znajdziemy kogoś, kto nas zechce. Nie będziemy tutaj do końca życia, nie pozwolę na to.
- Znowu z tą swoją kukłą rozmawiasz? – Abigail usłyszała głos jednej z koleżanek i poczuła, że zapalone światło razi ją w oczy. – Dałabyś sobie spokój, Lestrange. Wbij to sobie w końcu do tego zakutego łba, albo ja to zrobię. Ty nie masz rodziców. Jesteś podrzutkiem, pani Tifany znalazła cię na schodach tego sierocińca. I przestań się łudzić, że kiedykolwiek ktoś po ciebie tu przyjdzie. Jesteś już za duża na adopcję, kiedy to do ciebie w końcu dotrze?
Abigail widziała, jak twarz Glenny wykrzywia się w szyderczym grymasie. Wiedziała, że koleżanka chce jej dokuczyć. I dała się sprowokować. Zrzuciła koc z ramion, zwinęła go w kłębek i cisnęła za łóżko, a sama zeskoczyła z niego i jednym susem doskoczyła do Glenny.
Zanim reszta dziewczynek w pokoju zdążyła się zorientować, co te dwie wyprawiają, Abigail i Glenna leżały na dywanie i zapamiętale się tłukły. A raczej robiła to Abigail, która siedziała okrakiem na Glennie i wyrywała jej z głowy jasne włosy.
- Oczy ci wydrapię, łajzo jedna! – wrzasnęła tak, że pozostałe dziewczynki w pokoju zatkały sobie uszy. Wszystkie przypatrywały się tej scenie, ale żadna nie chciała pomóc ani Abigail, w którą chyba wstąpił zły duch, ani Glennie, która leżała unieruchomiona na podłodze. – Nie pozwolę, żebyś obrażała moich rodziców! Rodzice na pewno mnie kochali, nie mogło być inaczej. I przyjdą kiedyś po mnie. Zobaczysz, blond łajzo!
- Zdejmijcie ze mnie tę wariatkę – jęknęła Glenna, której zaczynało brakować powietrza. Abigail była od niej drobniejsza, ale ważyła dość sporo i była silniejsza, co Glenna musiała niechętnie przyznać. Ale nie każdy musi łazić z chłopakami po drzewach, jak to robiła ta Lestrange. – Ona jest nienormalna, jeszcze dziś powiem kierowniczce, żeby oddała ją do domu wariatów. I będziemy mieć spokój.
- Spokój, Folger, to ty będziesz mieć w trumnie. I chętnie sama bym cię wysłała na tamten świat, ale nie będę sobie plamić rąk. – Podrapała ją swoimi długimi paznokciami po twarzy, a potem wstała i zeszła z koleżanki.
- Co tu się dzieje? – zapytała jedna z wychowawczyń. – Czy wy nie potraficie zachowywać się normalnie? Jak dwie dzikuski. - Pokiwała głową z rezygnacją. – Pójdziecie do pani Tifany. Obie, ty też Folger. Bo nie uwierzę, że tylko Lestrange maczała w tym palce. Musiałaś ją sprowokować.
- Ale, proszę pani, ja wszystko wyjaśnię, ja – zaczęła Glenna, ale wychowawczyni jej przerwała:
- Tłumaczyć będziesz się pani Tifany, nie mnie. Idziemy. A reszta niech zrobi tu porządek. Jak wrócę, macie być w swoich łóżkach i spać. Żadnych nocnych pogaduszek, ani jedzenia w łóżku. – Ostatnie słowa były skierowane do Abigail, stojącej już za drzwiami, i do Laury, która jako jedyna dziewczynka z pokoju nie dokuczała koleżankom i która właśnie z Abigail potrafiła rozmawiać całą noc, podjadając ciasto, wykradzione z kuchni.
I to właśnie Laura, kiedy trzy osoby opuściły pokój, podniosła koc i położyła go na łóżku koleżanki, a jej lalkę schowała do szuflady nocnego stolika, który zamknęła na kluczyk. Tak będzie bezpieczniej dla Polly, a nuż Glenna i jej banda chciałyby coś jej zrobić? Laura wiedziała, że Abigail nie zniosłaby tego. Polly była jej jedyną przyjaciółką. No, może prócz Laury, ale ona też nie wierzyła w to, że kiedykolwiek jakaś z dziewczynek z pokoju opuści sierociniec. Nie rozmawiała na ten temat z koleżanką, bo nie chciała jej denerwować. Doskonale wiedziała, że Abigail cały czas ślepo wierzy w swoich rodziców.
I zdaniem Laury taka wiara była godna podziwu.
Nadszedł dzień, w którym Abigail powiedziała Polly, że opuszczają sierociniec. Laleczka wpatrywała się w dziewczynkę swoimi czarnymi oczami. Więc to dziś, dziś w końcu znajdą się gdzie indziej. Może Abigail teraz znajdzie swój dom?
Polly chciałaby, żeby tak było, marzyła o tym, żeby w końcu opuściły sierociniec, w którym Glenna Folger i jej banda robiła się coraz bardziej nieznośna – Polly leżała już w kałużach, miała podarte sukienki, a "kukła" była najłagodniejszym określeniem, jakim nazywały ją tamte dziewuchy. Polly była szczęśliwa, że opuszcza to miejsce. Jednak Abigail była jeszcze szczęśliwsza, kiedy spakowała swój skromny dobytek do walizki, uściskała Laurę i posłała Glennie triumfalny uśmiech. Widzisz, Folger, wygrałam, mówiły jej szare oczy, wychodzę stąd, a ty tu zostajesz. Znalazłam kogoś, kto mnie pokocha.
Z tym ostatnim Polly ciężko było się zgodzić, bo kiedy tylko znalazły się w domu Malfoyów, poczuła chłód, mimo wiosny. Bo wiosna panowała tylko na dworze, za oknem świeciło słońce i zieleniła się trawa, ale w tym domu była wieczna zima. I Polly wątpiła, żeby Abigail udało się tu coś zmienić.
Ludzie, którzy tam mieszkali, byli zbyt sztywni i sztuczni. Polly wolała już bandę Glenny Folger z sierocińca, bo tamte dziewczyny przynajmniej miały w sobie życie i werwę, a mieszkańcy tego domu byli jak lodowe posążki. Ich spojrzenia chłodne, ich gesty wyuczone. Żadnej spontaniczności, żadnych prawdziwych uczuć, ale Abigail nie żałowała, że tam trafiła. I kiedy obudziła się w środku nocy w domu Malfoyów, otworzyła okno, usiadła na parapecie, przytulając do siebie Polly, i zaczęła szeptać do laleczki:
- Chyba znalazłyśmy dom, Polly. Ładnie tu jest, chyba się ze mną zgodzisz? Piękny ogród, duży, wiesz, tam w sierocińcu brakowało mi roślin. Tu mam ich aż nadto. Szkoda tylko, że dom jest taki wielki, boję się, że się w nim zgubię. No i ludzie, którzy mnie wzięli, twierdzą, że jestem czarownicą. Dziwne nie? Chyba coś bujają, bo czarownice są tylko w bajkach, a to przecież jest normalne życie. O ile lodowe posążki mogą wieść normalne życie, moja droga Polly. Zobaczymy jak to z nimi i ze mną będzie. Mam nadzieję, że nie wpadną kiedyś na pomysł, żeby odsyłać mnie do sierocińca. Muszę być grzeczna.
3.
Albertyna zauważyła, jak Abigail nacisnęła klamkę i cicho weszła do sypialni Narcyzy, sypialni, w której teraz nie było ani jej, ani Lucjusza. Dziewczynka zamknęła za sobą drzwi i podeszła do laleczki.
- Też jesteś tu sama – zauważyła, dotykając miękkich loków. – Ale nie martw się. Ja będę tu przychodzić, wiem, że brakuje ci towarzystwa. Może zapoznasz się z moją Polly? – zapytała i posadziła swoją szmacianą laleczkę obok tej porcelanowej. Kontrast był tak duży, że Gayla aż zaniemówiła. Bo Polly była mięciutka, można było ją przytulać i wyglądała trochę wariacko, ale dziewczynka i tak ją kochała. A Albertyna ze swoją zimną, porcelanową twarzyczką i błękitną suknią wydawała się być tak sztuczna i chłodna, jak mieszkańcy tego domu. Jednak to ona bardziej tu pasowała.
I Polly, i Gayla zdawały sobie z tego sprawę, kiedy wychodziły z pokoju. Wiedziały, że ten dom może je zamrozić, bo jego mieszkańcy mieli lód w sercach.
Ale Abigail, która miała rozpalone policzki i spojrzenie pełne ognia, wierzyła, że oni muszą się kochać. Tylko nie potrafili tego okazywać.
Lipiec tamtego roku był upalny, wypełniony brzęczeniem pszczół i zapachem kwiatów lipy. I to właśnie w lipcu Narcyza wyznała dziewczynce prawdę o jej rodzicach. Abigail nie chciała wierzyć, ale z czasem pogodziła się z faktem, że jej rodzice, w których tak wierzyła, byli zwykłymi kryminalistami – Narcyza nazywała ich śmierciożercami – którzy wcale jej nie chcieli. A więc Folger miała rację, myślała Abigail, odrzucając do tyłu swoje warkocze i chowając twarz w dłoniach. Nie lubiła płakać, ale teraz czuła, że łzy same ciekną jej po twarzy. I potem nieśmiało zapytała Narcyzę, czy może mówić do niej "ciociu", bo przecież pani Malfoy nią była. I zgodziła się, ku zdziwieniu dziewczynki, która natychmiast do niej podeszła i mocno się przytuliła.
Lód w błękitnych oczach Narcyzy zaczął powoli topnieć.
- Sztywni są, Polly – zwierzała się Gayla swojej laleczce, choć Lucjusz stwierdził, że jest już za duża na zabawy z lalkami, ale dziewczyna puściła to mimo uszu i nie pozwoliła odebrać sobie Polly. – Ale to nic, ja sobie z nimi poradzę. Pokażę im, na czym polega prawdziwe życie. Jeszcze zrobię z nich ludzi, zobaczysz. Stopię ten lód, który w nich jest. Bo oni tak naprawdę się kochają, tylko boją się o tym mówić, ale ja to zmienię. Zedrę te maski z ich twarzy, przede mną nikt nie będzie udawać. Ja jestem szczera i oni też muszą tacy być. Zmuszę ich do tego, zobaczysz, Polly.
Polly spojrzała na Gaylę z powątpiewaniem. Nie wierzyła, że to się uda, ale wiedziała, że wiara dziewczynki w dobro ludzkie jest niezachwiana.
- Nie gadaj z tą kukłą, Lestrange – odezwał się Draco, który właśnie wszedł do pokoju. – Ojciec chce z tobą rozmawiać.
Sam jesteś kukła, pomyślała, zeskakując z łóżka i idąc do drzwi, nie zaszczycając kuzyna żadnym spojrzeniem. Jesteś jak taka kukiełka, bez charakteru, boisz się wszystkiego. Wydaje ci się, że to, co Lucjusz kładzie ci do głowy, jest słuszne... Chyba w jego mniemaniu. Ale ja na to nie pozwolę, bo przede mną nikt nie będzie udawał. Doprowadzę do tego, że pokażecie mi swoje prawdziwe oblicza.
Minęło lato i jesień, nadeszła zima, podczas której Gayla powinna dostać list z Hogwartu, ale nic takiego do niej nie przyszło. Dziewczynka wiedziała już wcześniej, że jej rodzice nie zgadzali się na to, żeby tam poszła, bo przecież nie mogła uczyć się jak normalny człowiek. Bo Abigail Lestrange była ponad to, ale nie rozumiała ani podejścia rodziców, ani podejścia Lucjusza, który przystał na ich propozycję i zatrudnił prywatnych nauczycieli.
Abigail tęskniła za towarzystwem rówieśników, zwłaszcza że Draco chodził do Hogwartu, ale kuzyna akurat jej nie brakowało. Za bardzo się od siebie różnili – on był sztywny i malfoyowaty, jak go określała, ona spontaniczna i pełna życia.
I Gayla chodziła po pobliskich lasach, do których zabierała Polly, siadała na zwalonych pniach i rozmawiała z laleczką. Polly wiedziała, że dziewczynka pierwsza zauważyła, kto wiosną przynosił Narcyzie kwiatki, ale nic nie mówiła, ciocia i tak by nie uwierzyła.
Polly spostrzegła, że Gayla czasami też zakładała maskę, ale wiedziała, że dziewczynka nie miała innego wyboru. Wiedziała, że gdyby za bardzo szalała, Malfoyowie mogliby ją odesłać do sierocińca, a tego nie chciała za nic w świecie. I dlatego w domu była bardzo grzeczna i jednocześnie starała się robić wszystko, żeby w końcu stopić lód, który zamroził mieszkańców tego domu. Starała się, choć nie było to łatwe, bo wujostwo niby żyło ze sobą, ale tak naprawę obok siebie. Rzadko widziała uśmiechy na ich twarzach, nigdy nie zauważyła, żeby się z czegoś cieszyli, ale i tak czuła, że gdzieś w głębi muszą być inni.
Abigail miała dwanaście lat, kiedy po pewnym wiosennym pikniku ciężko zachorowała. Wiedziała, że jako malutka dziewczynka przechodziła ostre zapalenie płuc, była już jedną nogą na tamtym świecie i nie powinna moczyć nóg w zimnym strumieniu. Zrobiła to jednak, bo nie mogła się powstrzymać, czasem przyzwyczajenia były od niej silniejsze.
I teraz leżała rozpalona w łóżku, przy którym ktoś cały czas chodził, ale Abigail drażniły i te kroki, i słowa, które dudniły jej w uszach. Niech sobie stąd pójdą, niech stąd wyjdą, nie chciała ich tutaj. Nie czuła chłodu, który od nich zwykle bił. Mogłoby się wydawać, że lód został ostatecznie roztopiony.
Przyjmowała grzecznie dawki eliksiru i czuła na swoim czole zimne dłonie Narcyzy, dłonie, które teraz jej nie mroziły, tylko przynosiły ulgę. Przez większość choroby pozostawała nieprzytomna, majaczyła, przed jej oczami przesuwały się twarze wujostwa, jej ojca, którego widziała tylko na fotografii i który mówił jej, że kiedyś po nią przyjdzie. Tak, przyjdzie, w snach chyba. I jeszcze widziała Albertynę, która niebezpiecznie chwiała się na komodzie i która w końcu spadła i się rozbiła.
Dziewczynka obudziła się nad ranem; czuła, że gorączka spadła. W fotelu przy łóżku siedziała Narcyza i wpatrywała się w przestrzeń. Może miała lód w sercu, ale musiała przed sobą przyznać, że pokochała Gaylę i nie chciałaby, żeby stało jej się coś złego.
Abigail chciała podejść do cioci i pocieszyć ją, ale była zbyt słaba, ledwie usiadła na łóżku.
- Nie martw się, ciociu – odezwała się ze swojego miejsca. Jej głos był jeszcze cichy i słaby. – Nic mi nie jest, chyba wracam do zdrowia. Już lepiej się czuję. Mogłabyś mi przynieść czegoś do picia i moją Polly? Mam jej coś do powiedzenia.
Narcyza chciała jej powiedzieć, że nie powinna już bawić się lalkami, ale nie zrobiła tego. W końcu ona też czasami rozmawiała z Albertyną.
Podeszła do łóżka i wyciągnęła ręce, żeby pogłaskać siostrzenicę, a ta chwyciła jej dłonie w swoje. I w tym momencie w Narcyzie coś pękło ostatecznie, nie pozwoli na to, żeby Lucjusz odsyłał Gaylę do sierocińca. Ani teraz, ani nigdy.
Później, kiedy Abigail leżała w łóżku i rozmawiała ze swoją Polly, zauważyła przez uchylone drzwi, jak Lucjusz całował Narcyzę, jak jego dłonie przesuwały się po materiale jej sukni.
Nie widziała dokładnie ich twarzy, ale czuła, że w ich spojrzeniach już nie ma lodu.
I marzyła o tym, żeby nie było go nigdy więcej.
koniec
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin