Gryfońskie
Gwardia Godryka Gryffindora
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum Gryfońskie Strona Główna
->
Fanfiction
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
Regulamin i inne temu podobne
----------------
Organizacyjne conieco
Co dodać? Co wywalić?
Gryfonisko
----------------
Sami o nas
Inni o nas
Nasze sprawy
Potterowisko
----------------
Ludu - do kin!
Przeczytane...
Spoilerownia
Czytelnia
----------------
Ogłoszenia
Fanfiction
Prozatorsko
Lirycznie
Inne
Dyskusje
----------------
Na gorąco
Szkoła
Literatura
Muzyka
Film
Towarzysko
----------------
Zajazd Pod Cynowym Lwem
Gierki
Ratingi
Konkursy
Kącik Zgredka
Sabaty
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
Joan P.
Wysłany: Śro 13:15, 04 Sty 2006
Temat postu: J jak Dżoan
Z Rewolucjy Anty - Kanonowej na Lunatycznym. Miłego czytania.
I
- Wolność! Równość! Braterstwo! - krzyknęła D' Nika Cardin, kiedy razem z Noelle Łubin i Joan Polansky opuszczała Hogwart. Zdjęła z szyji czerwono – złoty gryfoński szalik i zamachała nim radośnie. Joan pokręciła głową.
Noelle mruknęła coś z dezabrobatą. Jej szalik był zielono – srebrny.
Skończyły już Hogwart. Joan zadrżała. Uczyły się w nim przez siedem lat i nagle koniec. Ostatni rok szkoły minął jak z bicza strzelił. Jeszcze niedawno wkuwały do owutemów. Teraz stały na peronie dziewięć i trzy czwarte, nie wiedząc, co zrobić.
Koniec szalika wlókł się po ziemi. Joan otuliła się nim aż po samą szyję. Był ciepły, czerwcowy wieczór. Ale po raz pierwszy w życiu czuła zimno.
Joan A. Polansky zdjęła okulary i wytrła je o koniec szala. Z oliwkowoszarych oczu pociekły ledwo dostrzegalne łzy. Krótkie, rudobrązowe włosy targał wiatr. Nie miała już na sobie mundurka Hogwartu, ale szalik Gryffindoru zostawiła na swoim miejscu. Wyglądał dość dziwacznie przy glanach, brązowych spodniach, takim golfie i kurtce.
- Joan, co ci? - D'Nika obejrzała się niespokojnie. Spała obok Joaśki w dormitorium siedem lat i nie pamiętała, żeby ta kiedykolwiek płakała. Była przyzwyczajona do awantur, włóczęg po Zakazanym Lesie i pędzenia bimbru oraz Soczku* w łazience Jęczącej Marty. Ale nie do łez.
- Nic. Po prostu... Co my teraz zrobimy?
- Mnie nie pytaj – mruknęła Noelle. - Nie ma zielonego pojęcia. Chyba wrócę z Niką do Polski. A ty?
- Zawsze chciałam być aurorką – powiedziała cicho Joan. - Nawet specjalnie wkuwałam z eliksirów.
- To idź się szkól. W Polsce raczej nie będzie takiej możliwości. Aurorów zatrudniają, ale szkolić ich nie mają gdzie...
- Wiem.
- Jak chcesz zostanę w Anglii... - D'Nika owinęła się szlikiem.
- Nie krępuj się. Poradzę sobie.
- Może i tak – Noelle spojrzała na Joan znad okularów. - Ale ja zostaję.
- Nie musisz.
- Nie robię tego dla ciebie. Chcę się zabawić w Londynie, zanim wrócę do PRL – u.
D'Nika spojrzała w niebo.
- Jak się pospieszę, może jeszcze złapię świstoklik do Polski – mruknęła.
- Do zobaczenia – Joaśka wpatrywała się nieruchomo w przestrzeń.
- I pozdrów od nas Lunatyczki – dodała Noelle.
- Joan, utopiłaś się już, czy nie?! - krzyknęła Noelle, waląc w dzrzwi do łazienki. - Po pierwsze: chcę się umyć. Po drugie: siedzisz już ponad godzinę. Po trzecie: spóźnisz się na wykłady.
Minęło już parę tygodni, odkd wynajęły na spółkę pokój w Dziurawym Kotle. No, nie na spółkę. Dzieliły go z Aurorą Eileen Wilczak, która wychodziła rano i wracała wieczorem. Joan pamiętała ją jeszcze z Dziupli Pod Księżycem. Nie wiadomo, dlaczego wyjechała do Anglii. Jako komunistka powinna zostać w PRL – u. Jednak Aurora dała im do zrozumienia, że jest śmierciożerczynią. Na Calamity nie robiło to wrażenia. Niech sobie będzie zwolenniczką Voldemorta, byleby nie przynosiła pracy do domu. A że Joan zdążyła się przez ten czas załapać do Zakonu Feniksa... To już inna sprawa. Poza tym Joaśka miała u Aurory (ona sama wymawiała swoje imię ''Orhorha'') spory dług wdzięczności. Śmierciożerczyni, widząc jej niezwykły talent do pędzenia alkoholi, zdradziła jej przepis na tak zwaną Glizdogońską (''U nas taki jeden pędzi, to i nazwa się przyjęła''), pozyskiwaną z grzybków. Muchomorków.
Gdyby Aurora wiedziała, ile czasu Joan spędziła w łazience, powiedziałaby coś w stylu ''Oszczędzajcie wodę, towarzyszu'' i wyciągnęłaby ją siłą.
- Dlaczego moje spóźnienie jest na trzecim miejscu!?
- A co mnie to obchodzi? Joaśka, ja się będę z tobą użerać przez trzy lata?
- Trzy lata? Załatwiłam sobie przyspieszony tryb szkolenia. Parę miesięcy i po sprawie, mam licencję aurora. Oczywiście, ten tryb jest zarezerwowany dla najzdolniejszych...
- Więc co tam robisz?
- Bardzo śmieszne.
Joan wyszła z łazienki z ręcznikiem opatulonym wokół głowy. Może to było przyzwyczajenie, może zboczenie, ale Joaśka codziennie rano musiała koniecznie umyć włosy. I nawet w zimne poranki wyłaziła mokrą głową. Co dziwne, zapalenie płuc jakoś się nie nabawiła.
- Nie ma to jak studentka, bezrobotna i śmierciżerczyni, w dodatku Gryfonka, Ślizgonka i chyba Krukonka, w jednym mieszkaniu, nie ma co – mruknęła Joan, usiłując wygrzebać z szafki nadające się do pójścia na Uniwersytet Aurorski ciuchy. - Masz jakieś plany na wieczór?
- Tak. Spędzenie go w uroczej knajpce na Nokturnie, z dala od twej natrętnej obecności. I być może przyłączenie się do śmierciożerców.
- Ja naprawdę nie wiem, co cię do nich ciągnie.
- To, że Voldemort jest obecnie potęgą?
- Opurtunistka, no.
- I dobrze. Przynajmniej nie rzucam się do walki z przeważającym przeciwnikiem bez najmniejszego zastanowienia.
- To gryfońska cnota!
- I dlatego coraz więcej Gryfonów wącha kwiatki od spodu.
- Ale z jakim honorem my te kwiatki wąchamy!
- Też mi coś.
W szkoleniu na aurora na pierwszym miejscu zawsze jest praktyka. Wśród studentów Uniwersytetu Aurorskiego panuje przekonanie, że całą teorię mogą wsadzić sobie w miejsce, którego słońce swym blaskiem nie oblewa. Nie jest to prawdą. Teoria jest równie ważna jak praktyka, tyle że mniej przydatna po skończeniu nauki.
- Panno Polansky, czy może nam pani powiedzieć, czy i w jakich przypadkach aurorzy mogą korzystać z Zaklęć Niewybaczalnych? – z zamyślenia wyrwał Joan głos profesora Fishera.
- Mogą korzystać w wyjątkowych, ustalonych przez Ministerstwo przypadkach na podstawie paragrafu dwieście setnego – wyrecytowała znudzonym głosem Joaśka.
- Mówiłam, że wolałabym spędzić ten wieczór bez ciebie – warknęła Noelle, ale Joan jej nie słuchała. Podeszła do lady w barze ''Pod Klątwą'' i zamówiła dwie butelki Ognistej.
- Kto widział aurorkę na Nokturnie – wysyczała Noelle, kiedy Joaśka postawiła na stoliku dwie butle dymiącej whisky.
- Jeszczem nie aurorka, Noe. Wyluzuj. Poza tym za przyzwoitkę muszę robić. Kto widział samotną kobietę w podejrzanej knajpie? I to na Nokturnie?
- Ale dwie samotne kobiety są już dopuszczalne?
- Podejrzewam. Noe, są gorsze rzeczy od moje obecności przez cały wieczór.
- Twoja obecność co rano.
Joan wzruszyła ramionami i wypiła łyk Ognistej prosto z gwinta. Ona i Noelle należały do dwóch różnych światów. Noelle, opurtunistyczna, złośliwa Ślizgonka i Joan, awanturnicza, idąca na żywioł Gryfonka ze skłonnością do rzucania się w bój bez zastanowienia. Potencjalna śmierciożerczyni i przyszła aurorka.
- Widziałaś gdzieś Aurorę? - zapytała.
- Chyba siedzi przy sąsiednim stoliku.
Joan obejrzała się gwałtownie. Rzeczywiście była to Aurora, jeśli można kogoś poznać po wystającyh kosmykach włosów i podbródku. Bo resztę twarzy zasłaniał jej czarny kaptur. Siedziała razem z grupą podobnie ubranych mężczyzn.
- Nie ma co, szemrane towarzystwo.
- Nie sądzę. W tej knajpie auror pije ze śmierciożercą samogon z jednej butelki.
- Noe, ty tak często tu bywasz?
- A żebyś wiedziała.
Joan przeczesała włosy palcami.
- Niedobrze, Noeś, niedobrze... Jeszcze mi się tu zdemoralizujesz.
- Naprawdę wolałam Nikę od ciebie.
- Mniemam, że wolisz każdego ode mnie.
- Nie no, skąd wiedziałaś...
- Dedukcja, Noeś. Każdy auror ją ma. Kiedy masz wolny wieczór?
- Jak wyjedziesz?
- Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. Sama chciałaś tu zostać.
- Tak. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że rozwija się we mnie masochizm.
- Ejże, taka straszna to ja nie jestem.
- Założymy się?
- Nie. Jestem goła i wesoła.
- To za co ta Ognista?
- Na kredyt. Chyba, że spłacisz. Panie barman! Koleżanka płaci!
- Joan, obiecuję, ja cię kiedyś zabiję.
- Noeś, nie masz jaj do czegoś takiego.
- A ty masz?
- Drogie panie, która w końcu płaci?
- Noelle.
- Joasiu, kusisz los.
- Wiem o tym. Płać.
- Ostatni raz.
- I jeszcze jedna kolejka. Ja stawiam.
- Mówiłaś, żeś goła.
- Blefowałam.
Minęło parę miesięcy od tamtego wieczoru, ale relacje między Joan i Noelle nic się nie zmieniły. Pomijając fakt, że Noelle zdążyła przyłączyć się do śmierciożerców, a dzięki Aurorze Joan poznała jednego z nich, Rabastana Lestrange. I że szkolenie Joaśki skończyło się na pięknym, nowiutkim dyplomie wraz z uprawnieniami.
- Ciekawe, co za idiota dał ci te uprawnienia – syknęła Noelle.
- Weteran, który nie chciał przejść na emeryturę, więc zaczął uczyć młode pokolenie.
- To wiele wyjaśnia. Jak człowiek za długo jest aurorem, staje się... dziwny.
- Noelle, mam prośbę.
- Tak?
- Zamknij się. Już i tak jestem zdenerwowana... Ori! Rab!
- Podoba ci się? - mruknęła złośliwie Noelle. - Pantoflarz z niego straszny.
- Noeś, czy ja ci mówię, z kim masz się włóczyć po nocach?
- Witajcie, Joan i Noelle – Rabastan i Auora podeszli do Joaśki i Noelle. Wyjątkowo nie miel na sobie śmierciożerczego umundurowania.
- Przechulała, przechulała Rabastana – zaśpiewała cicho Noelle. - Przechulała, przechulała Rabastana.**
Lestrange i Joaśka zarumienili się. Auora uniosła lekko brwi.
- Joan, Rhabastanie, czy ja o czymś nie wiem? Joan, czy ty za młoda nie jesteś?
- Ororo, ja już skończyłam osiemnaście lat.
- Ori, to nie to, co myślisz...
- Rhabastanie, czyżbyś wykorzystywał seksualnie tę młodą, niewinną...
Noelle uśmiechnęła się ironicznie.
- ... auhohkę?
- Raczej odwrotnie, Ori – powiedziała śmiało Joaśka.
- Czyżby miała aż taki tepehamencik, Rhabastanie?
- Istny wulkan, Ori. Jak każda Gryfonka. Roland twój na hałasy się skarży.
- Rholly mój ukochany? Hałasujecie tak bahdzo, że słychać w sąsiednim pokoju?
- Ona hałasuje.
- Fakt. Z Raba flegmatyk straszny... Ale przynajmniej pełnowartościowy mężczyzna...
- Joan! - Rabastan zarumienił się jeszcze bardziej.
- Nie dziwię się, że mój Rholly narzeka na hałas...
- Rudolfus i Bella jakoś krzywo na nas patrzą...
- Nic dziwnego – przychnęła Joan. - Jestem pół na pół. Faszyści, no.
- Joan, taki zawód – westchnęła Aurora. - Rhab, dziś wieczohem imphezka smiehciożehcza. Lucek urządza u siebie w zamku.
- No wiesz... - Rab obejrzał się nieco lękliwie na Joan. - Chciałbym pójść, ale...
- Racja. Nie powinniśmy...
- Idę.
- Ale Jo, to...
- Powiedziałam, że idę, Rab. Nie kłóć się ze mną. Jestem aurorką, co może mi się stać.
- W naszym gronie wszystko – orzekła Noelle, splatając ręce na piersi.
Joan, Aurora i Noelle wróciły do kwatery w Dziurawym Kotle. Aurora podeszła prosto do szafy i zaczęła w niej czegoś szukać. Po chwili wyjęła długą czarną szatę z kapturem.
- A to po co? - zdziwiła się Joan. - Nie możesz włożyć tego? - wyjęła z szafki długą, jasnozieloną suknię.
- Zamierzam – odparła zirytowan Aurora. - Ale jak Czahny przyjdzie... Lepiej być przygotowanym...
- Dobrze powiedziane – Noelle z wyraźnym wysiłkiem zapięła zamek z tyłu krótkiej, czarnej sukienki. - Jo, co wkładzasz?
- Tym razem powiem coś bardzo kobiecego. Ja nie mam co na siebie włożyć!
- To fakt. W życiu nie widziałam dziewczyny, która w szafie miałaby same spodnie, kurtki, podkoszulki, kilka koszul i jedną parę butów. I żadnej sukienki. Ori, musimy ją poratować.
- Noszę rozmiar większy od każdej z was.
- Tym bardziej seksi będziesz wyglądać. Powinnaś nosić ciuszki podkreślające kształty.
- Ale nie o parę numerów za małe.
- Już wiem, dlaczego nosisz męskie ubhania. Noe, twój hozmiar chyba jest bliższy wymiahom Jo.
- Ja się duszę.
- Nie dusisz się. Wyprostuj plecy.
- Imponujący widok, naphawdę. Rhabastan jednak ma gust...
- Orora, proszę...
Joan z grozą w oczach przyjrzała się swojemu odbiciu. Sukienka Noelle zdecydowanie zbyt mocno opinała ją w biuście i biodrach. Przypominała owiniętą czarną taśmą szynkę, która o wiele za długo leżała w chłodni.
- Świetne wyglądasz – oceniła Aurora. - Tylko jeszcze zhóbmy coś z twarzą...
- Jej już żaden makijaż nie pomoże. Najwyżej chirurg. Lepiej zajmijmy się fryzurą, choć i to marnie widzę – Noelle chwyciła leżącą na stole szczotkę Joaśki i przyjrzała się jej uważnie. - Joan, wiesz, ile ci wypada włosów?
- Noelle, wypadną ci zęby.
- Jo, spokojnie – Ori z żądzą fryzjerskiego mordu w oczach zaatakowała włosy nazywanej tak przez Rabastana Calamity jej własną szczotką. Po kilku minutach zażartej walki i wrzasków, Joan poddała się.
- No dobha. Ja już z tym nic nie zhobię. Zhesztą w takim... eee... ahtystycznym nieładzie ci do twarzy. Noe, musimy tehaz zająć się butami. W glanach nie pójdzie.
- W szpilkach też nie. Nie przejdzie dwóch kroków, żeby się nie wywalić.
- E tam. Joan, chodź tu.
- Nieee! Nie chcę!
- Cicho być.
Po chwili uciążliwego znoszenia wyrazistego zapachu stóp Joaśki Aurorze udało się na nie wcisnąć parę butów na niebotycznych obcasach.
- Widzisz? Wcale nie bolało, phawda?
- Jeszcze. Dlaczego wy przygotowałyście się w pięć minut i wyglądacie lepiej ode mnie, kiedy mnie przygotowywałyście jakieś pół godziny?
- No cóż... Zastanówmy się nad tym później, dobrze? Tehaz zastanówmy się nad dodatkami. O ile wiem mój Rholly, Rhab i Averhy przychodzą w czahnych garniturach, więc z dopasowaniem ich do nich nie będzie phoblemu...
Joan wpadło coś nagle do głowy.
- Ori, zauważyłaś, że wszsycy trzej, Rudolfus, Rabastan i Roland mają coś wspólnego?
- Tak?
- To pantoflarze.
- A, to masz na myśli. Niestety. Rhuddy zmywa i pierze, Rhab bez przerwy ci coś kupuje i podlizuje się, a mój Rholly cały czas mnie pyta, czy przypadkiem na krześle w knajpie nie jest mi zbyt niewygodnie, czy nie dolać mi jeszcze... Koszmah na dłuższą metę. Dobrze, że się z nim nie hajtnęłam, tak jak Bella z Rhuddym. A phopo Rhaba. Może włożysz te cosie, co on ci kupuje? To musi być czyste złotko...
- Oram nawet o tym nie myśl. Nie noszę biżuterii. Nigdy.
- Nigdy nie mów nigdy, Jo... - wyszeptała Aurora i stanęła za Joan, kierując podejrzanym ruchem w stronę szyi złoty naszyjnik.
* Nie. Nie tego od Yadire. Soczku. W wersji hogwarckiej soku dyniowego zmieszanego z spirytusem.
** Jest to przeróbka pewnej ludowej piosenki z morałem.
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin