|
Gryfońskie Gwardia Godryka Gryffindora
|
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat |
Autor |
Wiadomość |
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Nie 14:39, 25 Wrz 2005 Temat postu: Forgotten |
|
|
Ja wiem, ze wklejałam to już ostatnim razem na innym forum, ale chcę tutaj także spróbować! Więc życzę miłego czytania...
Roz.1 UWAGA! Posada już zajęta!
Deszcz padał nieustannie.
Wiatr wiał bardzo mocno, a drobna postać , odziana w płaszcz podróżny dalej brnęła uparcie do przodu, ślizgając się co chwilę na mokrych płytkach ulicznych. Pogoda deszczowa utrzymywała się już od ponad miesiąca. Lato zupełnie nie przypominało lata. Unosząca się cały czas utrudniała widoczność dlatego niemagicznym ludziom często zdarzały się wypadki - przynajmniej tak sądziły mugolskie władze. A tak naprawdę jedynymi wypadkami byli śmierciożercy. Siali strach wszędzie, a zwłaszcza wśród rodzin aurorów.
Ostatnim brutalnym zajściem było wymordowanie wielopokoleniowej rodziny McClintonów, oraz nocującą u nich, córkę Leonarda Umgritha, Alice.
Nie paliły się światła, latarnie nie działały. Samotny podróżny szedł dalej, mijając uśpione domostwa.
Po około dwudziestu minutach opuścił miasto nie zatrzymując się. Zdawało się, ze zmierza do Around Forth.
Omijając wszystkie jaśniejsze miejsca szedł już trochę wolniej i ostrożniej. Stanął tuż przed pionową skałą, która była jedynym możliwym wejściem na...
- Around Forth... – cichy szept przerwał panująca dookoła ciszę. Drobna dłoń wysunęła się spod płaszcza, dotykając mokrej skały
Kobieta sięgnęła do kieszeni, dobywając różdżki. Zaczęła dotykać jej końcem po szczególne miejsca na skale mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa. Po chwili oddaliła się kawałek i stanęła. Wyraźnie na coś czekała.
Czekanie zostało wynagrodzone - w kamieniu powoli formowały się drewniane drzwi.
Kobieta podeszła i zapukała trzykrotnie.
U góry drzwi uchyliło się małe okienko. Pojawiła się para niespokojnie błyszczących, brązowych oczu
- Kto? – zapytała kobieta zza drzwi.
- Jaqueline F...Forlorn – odpowiedziała drżącym głosem przed drzwiami.
- Hasło? – padło drugie pytanie.
- Noc już mi...mija, świt na...nastanie i to nie...niebawem. – wyrecytowała, nadal lekko szczękając zębami z zimna.
Okienko zamknęło się, ale tym razem drzwi otwarły się na oścież. Stała w nich wysoka kobieta z włosami związanymi w ciasny kok, ubrana w długą, zieloną suknię. Kładąc dłoń na ramieniu podróżniczki, delikatnie, ale zarazem stanowczo, wepchnęła ją do środka.
Ślad po drzwiach zanikał, pozostawiając po sobie jednolitą skalną ścianę.
- Dob...dobry wieczór p...profesor McGonagall – przywitała się kobieta zdejmując płaszcz i przewieszając go na przez oparcie krzesła stojącego obok niej.
W jasnym świetle dawało się zauważyć, że Jaqueline miała długie kasztanowe włosy - BARDZO poplątane i niesforne – oraz duże zielone oczy, które dodawały jej trochę tajemniczości i odrobinę dziwnego uroku.
Na jej strój składały się czarne spodnie, na wpół przemoknięty golf, oraz wysokie, podróżne buty za kolano, w które wetknęła nogawki spodni.
- Witaj Jackie – przywitała się Minerwa, gestem zapraszając ją do salonu, gdzie przebywała już pokaźna grupka osób.
Jaqueline rozpoznała wśród zebranych tylko profesora Flitwicka i gajowego Hogwart, Hagrida. Reszta była jej zupełnie nieznajoma.
McGonagall wskazała jej fotel, a ona usiadła.
- Może herbaty? – spytał mężczyzna siedzący najbliżej niej.
Kiwnęła głowa na >>tak<<.
Mężczyzna machnął różdżką i na stole pojawiła się filiżanka z herbatą.
- Dziękuję – zwróciła się do niego i wyciągnęła rękę. – Jaqueline Forlorn.
- Remus Lupin – odpowiedział z uśmiechem potrząsając delikatnie jej dłonią.
Jackie szybko pobiegła pamięcią wstecz... daleko wstecz.
Gryffindor, prefekt, huncwot, a za razem przyjaciel Blacka, Pottera i Pettigrewa....
Minerwa klasnęła skupiając na sobie uwagę wszystkich.
- Witam was jeszcze raz. Zebraliśmy się tu, by rozważyć dalsze położenie.
Jak wiecie szkoła ma pozostać zamknięta, ale myślę, że Albus nie chciałby się na to zgodzić. Dlatego bardzo proszę, abyście pomogli mi podjąć decyzję.
- Uważam, że Hogwart nie powinien być zamknięty – oznajmiła kobieta o jaskrawo różowych włosach. – Niech uczniowie zdobywają wiedzę. Ona w tych czasach bardziej im pomoże, niż siedzenie w domach.
Teraz odezwał się Lupin.
- Popieram – kobieta spojrzała na niego pełnym oddania wzrokiem przyprawiając o mdłości. – Uczniowie powinni się umieć bronić.
Po tych słowach zapanowała cisza.
- A co na to inni? – spytała McGonagall z zniecierpliwieniem. – Profesorze Flitwick?
Profesor rozejrzał się jakby się czegoś obawiał i zaczął mówić skrzekliwym, wysokim głosem.
- Popieram Tonks i Remusa. Lecz ktoś powinien iść do ministra z prośbą o zlikwidowanie sklepu Borgina i Bruksa, a korytarze muszą być cały czas patrolowane – oznajmił.
- Tak, nieustannie patrolowane – kiwnęła głową kobieta w szarej szacie.
– Cała dobę. Nauczyciele powinni być na korytarzach na zmianę. Z uwzględnieniem szczególnie wszystkich tajnych przejść.
McGonagall kiwnęła głową z poważną miną.
- A co na to ty, Hagridzie? – spytała życzliwie.
- Ja jestem tylko do wykonywania instrukcji, psorko... - mruknął Hagrid, kręcąc niepewnie swoja skudloną głową.
- Hagridzie, już ci mówiłam. Twoje zdanie też jest ważne. – powiedziała.
- No dobrze. Zgadzam się co do wszystkiego. Hogwart musi wytrwać. – oznajmił swoim tubalnym głosem.
- Ja też tak uważam – mruknął pulchny człowiek, siedzący w kacie pokoju. Nikt wcześniej nie zwracał na niego uwagi, ale teraz wszyscy popatrzyli na niego wyczekująco. – Uczniowie potrzebują się uczyć, aby się bronić. Co zrobią w domu jedenastolatki, gdy śmierciojady zaatakują? Nic! Ponieważ nic umieć nie będą!
- Dobrze, a więc szkoła będzie ponownie otwarta – oznajmiła McGonagall, tym samym zamykając temat. - A teraz pragnę przedstawić moją dawną uczennicę, Jaqueline Forlorn.
Kobieta, pijąca dotąd herbatę w milczeniu, drgnęła nagle na dźwięk swojego imienia i rozejrzała się. Wszyscy na nią patrzyli. Odłożyła filiżankę i wstała, jak nakazywała uprzejmość.
- Jaqueline przybyła dziś do nas, aby zdać raport dotyczący Severusa – wszyscy zadrżeli. Odkąd było wiadomo co zrobił Snape, wszyscy bali się go prawie tak samo, jak Sami-Wiecie-Kogo. To ze względu na to, że znał dawne miejsce spotkań Zakonu, musieli zmienić siedzibę na góry skaliste Around Forth. – Byli... hm... partnerami, gdy uczęszczali do Akademii Czarnej Magii. Jaqueline zna go dobrze.
Lupin poruszył się niespokojnie. Odkąd Snape zdradził, nie ufał nikomu, kto go lepiej znał, a tę kobietę pamiętał tylko trochę. Była w jego wieku i należała do Slytherinu. Zawsze jej dokuczali z Jamesem z tego względu i paru innych.
Nic ich nie obchodziło, że to dziewczyna. Traktowali ją jak równą sobie.
- Nawet jeśli zna go tak dobrze, to dlaczego Snape nie użył oklumencji? – spytał.
- Severus sam pomagał Jaqueline uczyć się jej, ponieważ oklumencja i leglimencjia były potrzebna w akademii. A wiecie, że jest dobrym nauczycielem.
Wszyscy pokiwali głowami, choć trochę niepewnie.
- A więc, Jackie, opowiedz nam o nim. – powiedziała Minerwa.
A więc zaczęła opowiadać o Severusie, lecz nie zdradzając go całkowicie. Ufał jej bardziej, niż nikomu innemu. On jej potrzebował. Byli jak rodzeństwo, zawsze razem. Gdy przebywali razem, on tak jakby zdejmował maskę „nieczułego, złego człowieka” i rozmawiali bardzo otwarcie. Dlatego też... chwilami oszukiwała McGonagall. Kiedy skończyła wszyscy patrzyli to na nią, to na nauczycielkę transmutacji.
Minerwa pokiwała głową z zadowoleniem.
- A więc, Jackie opowiedziała nam wszystko. Dziękuję, Jaqueline.
Wnioskując po „dziękuję Jaqueline”, że może już iść, Jackie podeszła do krzesła, na którym leżał płaszcz i zarzuciła go na siebie.
- A ty gdzie się wybierasz? – spytała zdziwiona Minerwa.
I Jackie miała zdziwiony wyraz twarzy.
- Przecież powiedziałam, co miałam powiedzieć. Prawda?
McGonagall zacmokała z irytacją.
- Ty zawsze musisz działać pochopnie? – spytała i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała. – Teraz, jeśli łaska, usiądź na swoim miejscu i poczekaj do końca.
Jaqueline ściągnęła płaszcz i odwiesiła go na miejsce. Westchnęła i usiadła na swoim miejscu.
”Czy to się nigdy nie skończy?” – myślała.
- Punkt następny spotkania także dotyczy pani Forth – tu rzuciła jej złe spojrzenie. Minerwa nigdy jej nie lubiła. Denerwowała ją jej pospieszność. Zawsze uciekała. Niestety była bardzo tchórzliwa. Przekonywanie jej, by tu przyszła dziś, zajęło jej kilka godzin! – ze względu na to, że Severus zdradził, nie mamy nikogo na stanowisko nauczyciela Czarnej Magii, a ty, moja droga, masz kwalifikacje. Ukończyłaś Hogwart z wyróżnieniem ze strony profesora Qentegierra*, skończyłaś trzyletnie studia na Akademii Czarnej Magii i przeszłaś Międzynarodowy Test Magiczny (M.T.M), masz kwalifikacje.
- Ale ja jestem bardzo niezgrabna! Wszystko potrafię zepsuć lub poplątać! – broniła się.
- A kto nie? – spytał z uśmiechem Flitwick. – Pamiętam, że byłaś też bardzo dobra z moich zajęć.
- Ale... – szukała czegoś na „nie” ale nic nie znalazła. Poddała się. – No dobrze. Przyjmuję posadę.
- Bardzo dobrze – klasnęła z uciechą
<wywal. Samo klasnęła wystarczy>
w ręce McGonagall. – A ze względu na to, ze ja jestem dyrektorem, zostaniesz także opiekunem Gryffindoru. Możesz już iść, skoro tak ci spieszno. Oczekujemy cię pierwszego września na rozpoczęciu! Do zobaczenia.
Jaqueline wstała, założyła płaszcz, kaptur na głowę i otworzyła drzwi. Ruszyła do przodu w ciemność, na spotkanie przeznaczenia.
- UWAGA! Posada już zajęta! – szepnęła do siebie i po pewnym czasie, gdy dotarła do miasta teleportowała się do Severusa.
* profesor Qentegierr to były nauczyciel OPCM. Uczył on w Hogwarcie AŻ trzy lata (znacznie dłużej niż wszyscy jego poprzednicy, a to ze względu na klątwę rzuconą przez Lorda Voldemorta na sto stanowisko). W Hogwarcie cieszył się sławą i zdolnościami wśród swoich kolegów z grona nauczycieli.
Wiem, ze niektórzy zauważyli, że McGonagall najpierw zwraca się do Jaqueline bardzo życzliwie, a później wspomina, że nigdy jej nie lubiła. To może wydać się zastanawiające, ale McGonagall starała się aby ta mówiła im wszytko na temat planów Severusa i Voldemorta, gdzie musiała być poprostu MIŁA. To na tyle wyjaśnień.
Roz.2 „Romeo i Julia” w wersji młodzieżowej czyli sztuka niecałkiem jasna.
Przenieśmy się teraz, 23 lata wstecz...
Hogwart, Lochy
13 listopada 1975 rok
- Na trzy! – zawołała Camilla de’Gherardini klaszcząc w ręce by uciszyć wszystkich aktorów-amatorów. – Raz...dwa...trzy! Akt drugi, scena piąta!
Jaqueline ustawiła się na środku, a przed nią, uklęknął na jedno kolano, młodzieniec o jasnych brązowych włosach i miłej twarzy. Nazywał się Remus Lupin i grał w przedstawieniu pt. Romeo i Julia, jako przyjaciel „szaleńczo zakochany”. Co nie bardzo mu się podobało.
- Nie gapcie się tylko grajcie! – wrzasnęła na nich Camilla, bardzo dobra ,choć wymagająca, reżyserka tegoż przedstawienia. – No już! Akcja!
- Czy wyjdziesz za mnie, Julio? – spytał Remus z wyrazem zażenowania na twarzy.
Jaqueline. wręcz przeciwnie, była bardzo zadowolona.
- Oczywiście mój kochany! – zawołała entuzjastycznie i rzuciła mu się w ramiona chcąc go pocałować, ale ten odwrócił twarz. Chwilę później odeszła kawałek od niego i dramatycznym gestem położyła na czole rękę. – Ale co my zrobimy? Mój ojciec nigdy nie zgodzi się na ślub!
Remus zaczął przechadzać się w te i we wte po scenie udając, że myśli gorączkowo. Po chwili przystanął.
- Kochana, pobierzmy się w tajemnicy – rzekł monotonnie bez żadnych uczuć – jakby czytał. – Nikt się nie dowie. Uciekniemy pod osłoną mroku i ochronę zapew...
- Stop! Stop! – wrzasnęła Camilla wchodząc na scenę. – Znów zaczynasz?
Remus wyglądał na szczerze zdziwionego.
- Co zaczynam? – spytał niewinnie.
To Camillę rozwścieczyło jeszcze bardziej.
- Wiesz co! Mówić bez uczuć! Wiesz, że profesor McGonagall przydzieliła cię tu dlatego, że nigdzie się nie udzielasz! Ale ja mam zamiar zrobić z ciebie aktora, jak przyrzekłam! WIĘC, STARAJ SIĘ!!!
Na widowni słychać było głośny śmiech przypominający szczeknięcie psa. Camilla z impotentem odwróciła się w stronę rzędów krzeseł i ryknęła:
- Black! Do mnie, albo uziemię cię do końca roku w zamku!
Syriusz leniwie podniósł się ze swojego miejsca i powiedział znudzonym głosem:
- Nie możesz mnie uziemić. Nie masz prawa jako, że nie jesteś nauczycielką.
Camilla nie zwracając już najmniejszej uwagi na aktorów zeskoczył ze sceny i pomaszerowała do Syriusza. Stanęła przed nim i szybkim ruchem wyciągnęła z kieszeni pergamin.
- Niniejszym pozwalam Camilli de’Gherardini karać każdego kto przeszkadza w próbach spektaklu teatralnego „Nastoletnia Dramatyczka”. Kary dostępne to:
1. Odebranie punktów domowi do, którego należy przeszkadzający.
2. Szlaban dla przeszkadzającego na okres dowolny.
3. UZIEMIENIE w zamku na okres dowolny.
4. Prace pisemne tzw. eseje na minimum 7 stóp na dowolny temat.
5. Zajęcie przeszkadajacego w przedstawieniu.
Podpisano profesor Minerwa McGonagall – przeczytała głośno Camilla po czym ze złośliwym uśmieszkiem zapytała. – To co? Nie mogę?
Black spiorunował ją wzrokiem.
- Ty...ty... – jąkał się i w końcu wyksztusił. – Wybieram punkt pierwszy.
Camilla uśmiechała się teraz jeszcze złośliwiej.
- Nie możesz sobie wybierać! – wrzasnęła. – Black! Na miejsce Lupina! Ale to już! A ty Lupin będziesz sie udzielał jako rekwizytor!
Syriusz zaczął wytrzeszczać na nią oczy.
- Ale ja nie chcę grać w tym durnym przedstawieniu! –wrzasnął. – Proszę daj mi szlaban lub każ mi napisać esej, ale nie każ grać mi w tym...tym...
Camilla ze słodkim uśmiechem położyła mu na ustach palec, aby zamilknął.
- Ciiiiiii, wiedziałam, ze się ucieszysz z punktu piątego – powiedziała słodko poczym złapała go za ramię i poszła w stronę sceny prowadząc go przed sobą. Pchnęła go i wrzasnęła. – A teraz łap tekst i naucz się go do godziny piątej!
Syriusz nie spodziewając się, że Camilla go pchnie, upadł. Teraz pocierając lekko głowę wstał lekko się zataczając. Oparł się o podest sceny i popatrzył na nią rozpaczliwie.
- Ale ja nie zdążę się tego wszystkiego nauczyć do piątej! – jęknął. – Mam tylko pięć godzin!
Camilla zrobiła zmartwioną minę.
- Chcesz bym dała ci więcej czasu? – spytała.
Pokiwał głową na „tak” z uśmiechem na widok, którego każda dziewczyna rozpłynęła by się na miejscu. Ale nie Camilla...może kiedyś, gdy razem chodzili, ale teraz była dla niego BARDZO ostra. Tak więc, podeszła do niego i złapał go za kark. Stanęła na palcach i wrzasnęła mu do ucha.
- Czasu mojego nigdy już nie dostaniesz! Punkt piąta masz tu przyjść z tekstem wykutym na blachę!!!
Puściła go i zwróciła się do reszty obsady.
- Koniec próby! Do zobaczenia o piątej! Jaqueline, uważaj na tą lampę! Nie stłucz jej jak pozostałe! – i zamknęła się w swoim małym gabineciku, które mieściło się obok sceny zapewne robiąc poprawki w scenariuszu tak, aby Black musiał wykonywać rzeczy niemożliwe dla innych.
Pięć godzin później...
Syriusz biegł co sił w nogach aby zdążyć na próbę i nie podpaść Camilli. Minął trzecie piętro, drugie, pierwsze, hol, aż wreszcie dotarł do lochów. Ostatnia sala, ta na końcu korytarza, stała otworem i dochodziły z niej wrzaski Camilli.
- Postaw tą lampę tam! Nie na tym stoliku! Na tamtym! Nie, stanowczo nie ten kolor zasłon chciałam! Mówiłam, że mają być róże herbaciane, a nie białe! Daltonistą jesteś?! – darła się.
Syriusz szybko wślizgnął się do sali i oparł się o jedną ze ścian. Zobaczył jak Camilla podbiega do sztucznego okna i szarpnięciem zrywa zasłony w kolorze delikatnego różu. Z takim rozmachem to zrobiła, że uderzyła pewną ślizgonkę i z rąk wyleciał jej dzban z różami, które teraz już miały kolor herbaciany. Rozległ się huk i wszyscy znieruchomieli oczekując reakcji Camilli. Ta spiorunowała ślizgonkę wzrokiem i wrzasnęła jeszcze głośniej:
- Forlorn, ty niezdaro! Rozbiłaś kolejny wazon! Marsz na zaplecze po następny i za karę piszesz esej na temat trucizn! Minimum...
- ...siedem stóp – dokończyła Jaqueline spuszczając wzrok na swoje buty. – Tak wiem.
- Dobrze, a teraz marsz na zaplecze po ten cholerny wazon! – wrzasnęła po raz ostatni popychając Jaqueline w stronę schodów. – Black! Do mnie!
Syriusz wolnym krokiem przemierzył odległość dzielącą go od Camilli i oparł się niedbale o jeden z filarów podtrzymujących sklepienie.
- Zamieniam się w słuch – powiedział jedwabiście.
- Masz pięć minut na przebranie się w swój kostium – powiedziała trochę spokojniej (chwała jej, że już nie wrzeszczała!) patrząc na niego z góry ponieważ wciąż stała na scenie. – Lupin ci go poda.
Syriusz wskoczył na scenę i powoli poszedł w stronę garderoby. Przyjaciela zastał z czerwoną skórzaną mini w jednej ręce i szpilkami w drugiej.
Syriusz gwizdną przeciągle wkładając do kieszeni spodni ręce.
- Wow, a to dla kogo? – spytał przyjaciela.
Remus spojrzał na metkę z imieniem i nazwiskiem.
- Jaqueline Forlorn, która gra Julie – przeczytał.
- To niezła z niej laska jeśli mieści się w toto – powiedział z uznaniem. – Nie wiesz czy zajęta?
- Stary! Nawet o niej nie myśl, sprowadzi tylko kłopoty na ciebie. Ona cały czas myśli tylko o Czarnej Magii i jest strasznie niezdarna. Tydzień temu zepchnęła mnie ze sceny kiedy tańczyliśmy na próbie i o mało nie złamałem sobie ręki! – powiedział Remus. – A poza tym ona trzyma się blisko Snivelusa i twojej kuzynki Narcyzy...
- Och, a zapowiadał się taki zabawny tydzień – powiedział zrezygnowany Syriusz, lecz po chwili w jego oczach coś błysnęło i powiedział entuzjastycznie. – Ale może być jeszcze zabawniej. Nie ja się będę z nią umawiał.
- To kto? – spytał Remus ze śmiechem. – Pan dementor? To facet dla niej, od co!
- Później ci powiem, a teraz daj mi mój kostium bo Camilla zje mnie żywcem jak za chwilę tam nie przyjdę – powiedział Black zacierając ręce.
- Czy wyjdziesz za mnie, Julio? – zapytał Syriusz starając się by w jego głosie zabrzmiała namiętność.
Camilla zmarszczył brwi i zaczęła się bardziej wsłuchiwać, by wyłapać każdy jego błąd.
- Oczywiście, mój kochany! – zawołała Jaqueline rzucając mu w ramiona. Syriusz, w przeciwieństwie do Remusa, nie odsuną twarzy tylko pozwolił jej się pocałować. Odprężył się, zapomniał o sztuce...czuł się jak pod wpływem Imperiusa. Rzeczywistość odpłynęła daleko, daleko. Myślami przywołał obraz Veroniki von Paolo pewnej krukonki. Lecz co piękne, nie zawsze, trwa długo...
Kilka sekund później został trzepnięty w tył głowy przez Camillę.
- Black! Na słówko do mojego gabinetu! – ryknęła. – A ty Forlorn marsz na zaplecze i przebierz się w normalną szatę bo ta mini jest na ciebie za mała! Przecież szwy pękają, a my więcej kasy nie dostaniemy na zakup strojów!
Jaqueline obróciła się na pięcie i szybkim krokiem ruszyła w stronę swojej garderoby.
To nie prawda, że suknia jest na mnie za mała – myślała wściekle zdejmując z siebie mini. – Może i nie jestem taką Amandą Quericco, ale gruba nie jestem! Poprostu mam tyłek wielkości...cóż, stanu Texas.
Włożyła na siebie spódniczkę szkolną i zaczęła dopinać guziki białej bluzki...
Jeden, dwa, trzy...wdech, wydech. Nie denerwuj się, przecież chcesz zostać aktorką teatralną!
Założyła krawat i wciągnęła na nogi wysokie skarpety i glany. Spojrzała do lustra ostatni raz przed powrotem na scenę.
Drobna twarz, wielkie zielone oczy i szopa brązowych włosów – to zobaczyła Jackie. Uśmiechnęła się niepewnie do swojego „sobowtóra” i z westchnieniem wyszła.
Na scenie czekał już na nią Syriusz ze wściekłą miną. Camilla stała kawałek dalej obserwując go bacznie.
- Teraz akt dziesiąty, scena trzynasta! – zawołała z krzywym uśmieszkiem. – Akcja!
Akt dziesiąty, scena trzynasta? – myślała gorączkowo Jaqueline. – Przecież to scena śmierci! Nie nauczyłam się jej jeszcze grać! Nigdy jej jeszcze nie ćwiczyliśmy!
Stanęła przy łożu gdzie leżał sztylet i patrzyła na niego tępo.
- Na co czekasz? – szepnął kącikiem ust Syriusz. – Chcesz by Camilla znów się darła?
Pokręciła przecząco głową i wzięła do ręki sztylet.
- Romeo! Jeśli mam żyć bez ciebie, me życie bezsensowne się staje! – zawołał dramatycznie. – Więc umrę dziś tu, w tym miejscu, myśląc o miłości, którą dzielimy i która nas niszczy.
Syriusz złapał za jej drugą rękę i spojrzał w oczy.
- Umierajmy razem! Złączeni w poc... – zaczął recytować lecz Camilla przerwała.
- Stop! Stop! Wycinamy scenę pocałunku! Reszta ta sama! – krzyknęła.
Syriusz westchnął i kontynuował:
Dzień premiery...
- Złączni na zawsze! Ja wbiję tobie sztylet w serce i później sam sobie. I tak będziemy po wszeczasy razem!
Jaqueline położyła się na łóżku i zamknęła oczy.
- Czyń co czynić musisz – szepnęła.
Syriusz wziął z jej ręki sztylet i zamachnął się. zatrzymał się kilka milimetrów od ciała. Znieruchomiała udając, że to już koniec.
- Idę do ciebie, Julio – rzekł dramatycznie i udał, ze wbija sobie nuż w serce. Padł głową na brzuch Jaqueline i znieruchomiał.
Na widowni rozległy się brawa.
Roz.3 Premature Presage
- Witaj Severusie – przywitała się z uśmiechem Jaqueline stając w przedpokoju domu przy ulicy Premature Presage.
Przez twarz wysokiego mężczyzny przemknął cień uśmiechu. Jego blade dotąd policzki, zaróżowiły się lekko, a oczy nie były już takie zimne.
- Witaj, Jaqueline – zawsze zwracał się do niej pełnym imieniem. – Co robisz tu o tej porze?
- Chciałam z tobą pogadać – opowiedziała lekko wieszając płaszcz na wieszaku. – O tym i o tamtym. Tak poprostu.
- Dobrze, a więc może w salonie przy szklaneczce brandy ? – spytał i poprowadził ją korytarzem do wielkiego pokoju z mnóstwem złoceń. W tym pokoju, jaki i w innych, panował półmrok. Meble były skórzane i dosyć stare. Trzy ściany były zajęte przez półki z książkami. Czwarta przez różne składniki do eliksirów i dziwne substancje.
- Byłam u McGonagall – te słowa pierwsze padły z jej ust.
Brew Snape’a podjechała do góry.
- I? – spytał lejąc do dwóch szklanek brandy.
Jaqueline spuściła w dół głowę na swoje wysokie buty zachlapane błotem.
- Powiedziałam jej – powiedziała cichutko.
Snape popatrzył na nią z rozbawieniem.
- Nie zrobiłaś tego – oznajmił spokojnie.
Podniosła głowę i spojrzała na niego wyzywająco.
- Sprawdź mnie.
Snape pokręcił tylko głową z krzywym uśmiechem.
- Nie muszę. Znam cię od 20 lat i wiem kiedy kłamiesz – powiedział drwiąco.
Zacisnęła ręce w pięści i przygryzła wargę.
- Wcale nie – oznajmiła twardo.
Teraz Severus miał znudzoną minę.
- Znam cię, Jaqueline i zawsze wiem kiedy kłamiesz, a kiedy mówisz prawdę.
- Bo używasz legilimencji – pisnęła.
Snape zacmokał.
- Oj, nie, nie, nie...Nie używam legilimencji.
Jaqueline prychnęła.
- Jasne.
Snape popatrzył na nią jak to brat na siostrę, która przegina.
- Ja przy tobie nie używam legilimencji!
- Severusie – rzekła Jaqueline i upiła małego łyczka brandy. – Oboje dobrze wiemy, że na okrągło używasz legilimencji.
Na twarz Snape wpełznął paskudny rumieniec.
- Nie prawda – burknął.
- Prawda – zaczęła się przekomarzać.
- Jaqueline! To nie prawda! I koniec kropka! – zawołał i wypił „na raz” brandy. Zamknął oczy i pokręcił głową. – A teraz na poważnie. Co zrobiłaś, gdy tam dotarłaś?
Jaqueline udała, że się zastanawia.
- Wcisnęłam kit – oznajmiła z uśmiechem. – Oraz także powiedziałam jej sam-wiesz-co.
Severus otworzył oczy i posłał jej zmęczone wspomnienie.
- Tak, jasne, prawdę powiedziałaś oraz wciskałaś kit – powiedział znużony.
Pokiwała głowa z głupim uśmiechem.
- Ja nie usłyszałem tego skinięcia... – powiedział Snape i kąciki mu zadrgały.
Jaqueline wybuchnęła śmiechem.
- Severusie, ty jesteś taki zabawny! – zawołała.
Snape popatrzył na nią przestraszony.
- Ja zabawny?
- Tak, ty – potwierdziła z szerokim uśmiechem. – Pamiętasz dzień premiery musicalu „Trzy łzy do szczęścia potrzebne”?
Zmarszczył brwi myśląc gorączkowo.
- Czy to ten, w którym grasz główną bohaterkę? Nie, czekaj, czekaj ty zawsze grasz główną postać.
Jaqueline posłała mu złe spojrzenie.
- Pamiętasz czy nie? – spytała.
- Pamiętam, grałaś Janet tę włoską pisarkę… - zaczął mówić.
- Nie, to było przedstawienie, w którym OBOJE graliśmy w akademii. Ja grałam francuską biedaczkę, a ty ekscentrycznego milionera, który nigdy się nie śmiał i zawsze chodzi smutny – przypomniała.
Mina Severusa zrzedła.
- Aaaa, to – mruknął. – I co?
- A pamiętasz kto pocieszył biedaczkę?
- Taak…
- A pamiętasz jak?
- Ehe… - zaczął z zastanowieniem i nagle jego pojrzenie nabrało ostrości. – Hej, to nie prawda! Ja zabawny nie jestem!
- Jesteś – powiedziała z uśmiechem siadając na skórzanej sofie. – I to bardzo.
Siadł obok niej i zaparzył się w przestrzeń. Patrzyła na niego długo. Prawie nic się nie zmienił. Te same rysy twarzy, ten sam kolor skóry i ten sam charakter…
- A czy to jest zabawne? – spytał ze złośliwym uśmiechem.
Spojrzała na niego głupio.
- Co takiego? – spytała.
Machnął różdżką wyczarowując piękne złote lusterko. Podał jej je.
Spojrzała i jej oczy stały się jeszcze większe niż zwykle. Jej włosy, niegdyś brązowe, teraz stały się jaskrawo różowe.
- Jesteś…jesteś…cóż to nie jest śmieszne - oznajmiła z wyższością.
Snape zaśmiał się cicho, co było dosyć dziwnym i niespotykanym zjawiskiem. Machnął różdżką i włosy Jaqueline wróciły do normy.
- A może tak… - zaczęła zamyślona. Pochyliła się i pocałowała go w policzek.
Znieruchomieli słysząc trzaśnięcie drzwi. Spojrzeli po sobie ze strachem. Nikt, absolutnie nikt, nie mógł zobaczyć Jaqueline. Czarny Pan chciałby by ona przystąpiła do jego szeregów, a jeśli nie to…
- Kto tam? – zawołał Severus zimnym głosem przybierając swoją maskę.
W przed pokoju melodyjnie zaśmiała się kobieta.
- Severusie, już mnie nie poznajesz? – spytała zza drzwi.
- Susan… - szepnął ze wściekłością w głosie. Wskazał Jaqueline drzwi do małego gabineciku. Wstała i na palcach przeszła do niego. Zamknęła cichutko drzwi.
Do pokoju weszła wysoka kobieta w pięknej zielonej szacie.
- Witaj, Severusie – powiedziała z uśmiechem. – Jak się masz?
- Doskonale – burknął nie patrząc na nią.
Obeszła kanapę i stanęła za nim. Zacmokała dotykając delikatnie jego karku.
- Coś ty taki spięty? – spytała. – Boisz się mnie?
Wstał i przeszedł na drugą stronę pokoju.
- Wiesz, że nie o to chodzi – powiedział zimno.
Susan oparła się o oparcie sofy i odrzuciła swoje piękne rude włosy do tyłu.
- Było minęło – powiedziała jedwabiście. – Może zaproponujesz mi wina? Merlott ’83? Wiesz, że go uwielbiam…
Snape patrzył na nią zły.
- Martini? – spytał z krzywym uśmiechem.
Znów zacmokała.
- Wiesz, że Martini nie cierpię. Może więc ten Merlott? – wskazała palcem w stronę drzwi do gabineciku. – Tam masz całkiem dobre roczniki…
Twarz Snape zbladła jeszcze bardziej.
- Wina nie dostaniesz – syknął.
- Sama sobie wezmę – oznajmiła i żwawym krokiem ruszyła w stronę gabinetu. Na drodze stanął jej Snape z wyciągniętą różdżką.
Spojrzała na niego zaskoczona. Uniosła dłonie w wyrazie poddania się.
- Dobrze, dobrze – powiedziała odchodząc parę kroków dalej. – Może być Martini.
- Oferta wycofana – rzucił. – Czego chcesz?
- Merlotta…
Spojrzał na nią wściekle.
- Pytam: po coś tu przyszła?
Udała, że się zastanawia.
- Do ciebie – powiedziała z uśmiechem i zarzuciła mu ręce na szyję. – Kocham cię!
Odepchnął ją i otrzepał sobie szatę.
- Tyle? – spytał zirytowany.
Popatrzyła na niego zła.
- Słyszałeś co powiedziałam? – krzyknęła.
- Tak – odpowiedział nie wzruszony.
- I co? Nic nie powiesz? – spytała zdziwiona.
Wzruszył ramionami.
- Już ci kiedyś mówiłem – odpowiedział. – A teraz powiedziałaś już wszystko?
Spiorunowała go wzrokiem.
- Tak, już wszystko – mruknęła. – Do zob…
Zasłonił jej usta palcem.
- Ciii, nie mów „do zobaczenia” ponieważ nie chcę cię spotkać więcej – powiedział twardo. – Cześć!
Susan wyszła z salonu i chwilę później domem wstrząsnęło trzaśnięcie drzwi.
Od ulicy słychać było wrzaski i przewalające się kosze…
Jaqueline wyszła z gabineciku i popatrzyła na Snape złym wzrokiem.
- Obiecałeś mi – powiedziała tylko i szybkim krokiem przemierzyła pokój. Złapała płaszcz i wypadła z domu na ulicę Premature Presage. Zarzuciła płaszcz na ramiona i zamknęła oczy. Łzy złości i bólu spłynęły z jej wielkich zielonych oczu.
- Jaqueline! – zawołał Severus od progu, ale ona go nie słuchała. Teleportowała się w pewne bardzo odległe miejsce i ślad po niej zaginął.
P.S Potrzebuję bety....mój e-mail: [link widoczny dla zalogowanych]
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Mori
Gryfonka Despotyczna
Dołączył: 17 Wrz 2005
Posty: 1233
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Żebym to ja wiedziała...
|
Wysłany: Nie 16:13, 25 Wrz 2005 Temat postu: |
|
|
Na początek:
niepotrzebna spacja przed przecinkiem
Cytat: |
Unosząca się cały czas utrudniała |
zapomniałaś chyba o słówko 'mgła'
Cytat: |
widoczność dlatego |
przecienk pomiędzy
Cytat: |
A tak naprawdę jedynymi wypadkami byli śmierciożercy. |
Coś mi zgrzyta to zdanie. Lepiej by brzmiało: "A tak naprawdę powodem wypadków byli śmierciożercy."
bez przecinka
Cytat: |
Leonarda Umgritha, Alice |
zamiast przecinka powinnaś postawić tu myślnik
że a nie 'ze'
kropka na końcu
Cytat: |
sięgnęła do kieszeni, dobywając różdżki |
niepotrzebny przecinek
Cytat: |
Zaczęła dotykać jej końcem po szczególne miejsca na skale mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa |
'Zaczęła dotykać poszczególnych miejsc na skale, mrucząc pod nosem niezrozumiałe słowa'.
Cytat: |
Kobieta podeszła i zapukała |
do czego podeszła? Wiem, że do drzwi, ale powinnaś to uwzględnić. Czyli: 'Kobieta podeszła do nich i zapukała (...)'
zdecydij się : ) albo wieszając go NA oparciu krzesła, albo przewieszając go PRZEZ oparcie krzesła
spokojnie... wystarczy że napiszesz słowo 'bardzo' bez caps locka.
czy nie powinno być Hogwartu?
Cytat: |
Reszta była jej zupełnie nieznajoma. |
a nie prościej byłoby napisać, że 'reszty nie znała'?
Cytat: |
Kiwnęła głowa na >>tak<<. |
>>kiwa głową na nie<< 'Kiwnęła twierdząco głową' moim skromnym zdaniem o wiele lepiej
Cytat: |
Jackie szybko pobiegła pamięcią wstecz |
a może zamiast pobiegła 'sięgnęła'?
zarazem
Cytat: |
wzrokiem przyprawiając o mdłości |
przyprawiającym o mdłości, albo przyprawiając go o mdłości. Do wyobru do koloru
Cytat: |
z zniecierpliwieniem |
ze zniecierpliwieniem
Cytat: |
Profesorze Flitwick?
Profesor rozejrzał się |
powtórzenie. Może lepiej 'maleńki człowieczek rozejrzał się'
Cytat: |
ważne. – powiedziała |
kropkom w takich wypadkach mówimy: NIE! (kwtwmn)
Cytat: |
wytrwać. – oznajmił |
kwtwmn
w kącie
Cytat: |
Ponieważ nic umieć nie będą! |
a może 'ponieważ nic nie będą umieli!'?
Cytat: |
oklumencja i leglimencjia były potrzebna |
po pierwsze: leglimencja
po drugie: były potrzebne
Cytat: |
A więc, Jackie, opowiedz |
chyba cierpisz na syndrom 'przecinek-tu-przecinek-tam' przed 'Jackie" nipotrzeba przecinka
Cytat: |
A więc zaczęła opowiadać o Severusie |
powtórzenie. Zdanie wyżej występowało 'a więc'. A poza tym zdania się od 'więc' nie zaczyna.
Cytat: |
Byli jak rodzeństwo, zawsze razem. Gdy przebywali razem, on tak jakby zdejmował |
1. powtórzenia: 'razem'
2. zamist przecinka po rodzeństwo lepiej wyglądałaby kropka bądź przecinek
3. No to zdejmował czy nie? Bez 'tak jakby'
Cytat: |
Dlatego też... chwilami |
bez trzykropka czy jak się to cholerstwo nazywa
bez przecinka
Cytat: |
Wnioskując po „dziękuję Jaqueline”, że może już iść, Jackie podeszła do krzesła |
Ale niegramatyczne zdanie. Dawno takiego nie czytałam : ) 'wnioskując po słowach nauczycielki, że może już iść, Jackie podeszła (...)'
Cytat: |
usiądź na swoim miejscu i poczekaj do końca.
Jaqueline ściągnęła płaszcz i odwiesiła go na miejsce. Westchnęła i usiadła na swoim miejscu. |
trzy powtórzenia. 'miejscu', 'miejsce' oraz 'miejscu'.
pomyślała. Wiem, że można tak powiedzieć w czasie przeszłym, ale lepiej wyglądałoby 'pomyslała'.
hmm... złe? Jak spojrzenie może być złe? A może 'surowe'?
Cytat: |
<wywal. Samo klasnęła wystarczy> |
to też wywal : )
że
bez kropki
Cytat: |
przechadzać się w te i we wte po scenie udając |
'zaczął przechadzać się po scenie'. Byłoby lepiej
nóż
bez przecinka
Błędów było jescez kilka, ale już mi się ich nie chciało wypisywac (i tak siedziałam nad tymi prawie 50 minut).
Widzę, że jest to opowiadanie ze spoilerem. Czyli powinnaś umieścić gdzieś ostrzeżenie, że występują tu spoilery.
A co do treści... podoba mi się : ) opowiadanie jest ciekawe. Przyjaciółka Severusa pracująca w Hogwarcie. Zapowiada się naprawdę nieźle. Tylko mam jedno 'ale'. Niepotrzebnie wkleiłaś trzy odcinki jednocześnie. Powinnaś trochę potrzymać czytelnika w niepewności itd. itd.
Pozdrawiam i czekam na więcej - Mori
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Nie 16:25, 25 Wrz 2005 Temat postu: |
|
|
Boże Mori!
Nie wiedziałam, że tyle tu tych błędów! Miałam betę do pierwszego rozdziału i wydawało mi się, ze wspólnie wysztko naprawiliśmy !
A tu tyle błędów!
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Selene Simon dnia Nie 17:21, 11 Gru 2005, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Sob 15:09, 08 Paź 2005 Temat postu: |
|
|
Roz.4 Susan Forlorn.
Tym razem, przeniesiemy się 21 lat wstecz…
Hogwart, Wielka Sala
Noc z 31 grudnia 1977 na 1 stycznia 1978 roku
Muzykanci grali piękną spokojną muzykę, a nieliczne pary kołysały się w jej rytm. Światło było zgaszone, a jedyne światło biło tylko od świeczek na stolikach.
Profesor McGonagall tańczyła z profesorem Dumbledorem, a profesor Binns z jakąś panią duch. Na parkiecie została jeszcze jakaś para Krukonów, którzy prawie zasypiali w swoich ramionach. Obok nich żywo tańczył Syriusz Black z Susan Forlorn, siostrą bliźniaczką Jaqueline, której szczerze nie znosiła. Wraz z nimi balowali James Potter z Lily Evans oraz Remus Lupin z Mirandą McQinne. Na parkiecie utrzymywali się także jacyś puchoni i kilkoro Ślizgonów i Gryfonów.
Sama Jaqueline kołysała się sennie przymykając co chwilę oczy ponieważ dochodziła dwunasta, a ona wczoraj spędziła dużo czasu nad projektem na OPCM i poszła spać dopiero o szóstej nad ranem. Jej partner trzymał się nadal doskonale, przez co, ona nie musiała dużo wkładać siły w utrzymanie się na nogach. Oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy.
W jej głowie zawirowały światełka i pary tańczące walca. Mieli piękne szaty i wszyscy byli atrakcyjni. Ona sama stała po środku bez partnera. Obracała się szukając kogoś kto by jej wyjaśnił gdzie jest. Nagle poczuła rękę na ramieniu. Odwróciła się i na jej twarzy malował się strach. Jej przeklęta siostra stanęła przed nią i zaśmiała jej się w twarz.
- Nie masz partnera? – wysyczała. – Któż by cię chciał, gnomie?
Odwróciła się i obdarzyła ssąco-wciągającym pocałunkiem najbliższego tancerza. Była piękna. W przeciwieństwie do Jaqueline, była wysoka. miała piękne gładkie, kasztanowe włosy i zielone oczy w kształcie migdałów.
Jaqueline zaczęła znów szukać kogoś kto by jej pomógł.
Przed nią stanął sam James Potter z uwieszoną u ramienia Lily Evans.
- Na co czekasz? – spytał z uśmiechem.
Jaqueline zamrugała kilka razy.
- Gdzie ja jestem? – spytała cicho.
James nie odpowiedział tylko spytał jeszcze raz:
- Na co czekasz?
- Tak, na co czekasz? – powtórzyła Lily jak echo i odeszli głośno śmiejąc się.
Jaqueline usiadła na zimnym marmurze i mruknęła sama do siebie:
- Na co czekasz? No, na co?
Ktoś szepnął jej do ucha „zrób to”. Obróciła głowę i spojrzała w jego oczy. Były ciemne, tak ciemne, że gdy w nie spojrzała zapadała się w otchłań nie mającą końca. Podał jej rękę, a ona wstała.
- Jaqueline… - szepnął.
Patrzyła na niego niewyraźnie.
- Jaqueline – powtórzył głośniej.
Otworzyła gwałtownie oczy i rozejrzała się. Stała na środku parkietu w Wielkiej Sali praktycznie leżąc na Regulusie Blacku. Wszyscy już usiedli przy stolikach. Odliczali sekundy dzielące ich do wybicia północy i tym samym Nowego Roku.
Poprowadził ją do stolika i usiedli. Spojrzeli na siebie z uśmiechem.
- Pięć…
Jaqueline położyła rękę na stoliku, a on ją złapał i ścisnął lekko z uśmiechem.
- Cztery…
Nachylił się do niej i pocałował ją delikatnie. Uśmiechnęła się niemrawo i zapatrzyła się w zegar. Przymknęła oczy lekko.
- Trzy…
Black zaczął przeszukiwać kieszenie.
- Dwa…
Wyciąga małe pudełko.
- Jeden! – zawołali wszyscy w Wielkiej Sali. Cała sala zawirowała we wszystkich kolorach. Szampan zaczyna się lać, wszyscy składają sobie nowo roczne życzenia.
- Jaqueline – powiedział jedwabiście. – Czy wyjdziesz za mnie?
Jaqueline wstała i spojrzała na niego z góry. Regulus klęczał na jednym kolanie i patrzył na nią wyczekująco.
- Tak – szepnęła i rzuciła mu się w ramiona.
- Hej, Jackie! – zawołał. – Co ty robisz? Zaraz wybije północ. Nie zasypiaj.
Otworzyła oczy i zobaczyła, że wszyscy biorą się za korki i zaczynają je pomalutku odkręcać. Regulus także stał z szampanem w ręku i z otwieraczem w drugiej.
- Jeden! – wrzasnęła cała sala i korki szampanów wystrzeliły. Sala zawirowała w różnych kolorach petard. Wszyscy zaczęli składać sobie życzenia.
- Masz – podał jej do ręki kieliszek z szampanem. – Za ciebie, Jackie!
Stuknęli delikatnie kieliszkami i wypili łyczek.
- Za ciebie, Regulusie! – zawołała po czym dodała widząc jego minę. – I za wielce szlachetny ród Black’ów!
Stuknęli kieliszkami i wypili kolejnego łyka.
- Za nas! – wrzasnął z uśmiechem i uderzył delikatnie w jej kieliszek. Upił kolejny łyk i rozglądał się po Sali szukając czegoś.
- Tak…za nas – mruknęła pod nosem Jaqueline i by zakończyć toasty z tym pacanem wypiła do końca to co zostało jej w kieliszku. Pocałowała go na dobranoc w policzek i powiedziała, że jest bardzo zmęczona.
Jego zdziwienie było wielkie, ale nic nie powiedział, dlatego też Jaqueline szybko wróciła do swojego dormitorium.
* * *
- Jak się tu dostałaś? Przecież jesteś z Gryffindoru! – zawołała Jackie kiedy ujrzała swoją siostrę siedzącą po środku pokoju.
- Widzę, że szybko się zmyłaś – powiedziała ze złośliwością Susan na widok Jaqueline wychodzącej z łazienki. – Czyżby młodszy Black był dosyć nudny?
Jaqueline milczała. Podeszła po prostu do swojego łóżka i stanęła za kotarami. Ubrała się w piżamę i weszła pod ciepłą kołdrę.
- Widzisz, Syriusz jest naprawdę interesujący – powiedziała z uśmiechem Susan patrząc wyczekująco w stronę łóżka Jackie.
Jaqueline spojrzała do góry na swoje poprzyklejane planety, które tworzyły Układ słoneczny. Małe gwiazdki migotały, a planety wyglądały jakby cały czas ją obserwowały.
- Na przykład? Co jest w nim interesującego? – spytała Jaqueline.
Susan zmarszczyła brwi.
- Hm…to że dobrze całuje – odparła bez wahania.
Jaqueline poderwała się z łóżka i spojrzała przez zasłony.
- Coś ty powiedziała? – spytała zdziwiona.
Susan spojrzała na nią ze zmęczeniem.
- Że Syriusz Black dobrze całuje. A co?
Jaqueline opadła znów na poduszki i westchnęła.
- Nic, tyle, że nie usłyszałam – wyjaśniła poczym znów się zerwała do zasłon. – O niczym nie rozmawialiście?
Susan naprawdę wyglądała na zaskoczoną.
- Nie. A po co?
Jaqueline kolejny setny raz w życiu prychnęła. Susan usłyszała to i wyciągnęła różdżkę kierując ją w stronę łóżka Jackie. Mruknęła „Petryficus Totalus” i… Jaqueline opadła na poduszki lecz tym razem z rozmachem uderzyła w ramę łóżka. Rozległo się głośne bum! i znieruchomiała.
Susan podbiegła do łóżka i rozsunęła zasłony.
- Coś ty zrobiła znowu? – spytała znudzonym tonem. – Za raz muszę wracać, bo Black cze… Jaqueline, co z tobą?
Jaqueline leżała nieruchomo, a z wokół jej głowy utworzyła się aureola czerwieni.
- Mój Boże! – zawołała Susan i zamrugała. – Jackie, dobrze się czujesz?
Jak można było przypuszczać „Jackie” nie odpowiedziała lecz nadal leżała bez ruchu.
Susan wrzasnęła ze strachu i wybiegła z dormitorium wrzeszcząc, że potrzebna jest pielęgniarka. Po około dziesięciu minutach do dormitorium wpadł profesor Slughorn – opiekun Slytherinu - wraz z pielęgniarką.
Pielęgniarka patrząc na Jaqueline krzyknęła i skoczyła do niej. Widząc, że ta próbuje się podnieść położyła ją z powrotem na poduszkach. Wyciągnęła swoją różdżkę i wykonała kilka skomplikowanych ruchów różdżką mrucząc pod nosem jakieś dziwne zaklęcia. Rana zasklepiła się.
Za tę czas, profesor Slughorn, zdążył wyczarować magiczne nosza więc teraz, razem z panią Pomfrey, przenieśli Jaqueline na nie.
Jaqueline patrzyła przez chwilę we wszystkie strony i kiedy jej wzrok spoczął na Susan krzyknęła i zasłoniła twarz rękami poczym zemdlała.
Profesor i pielęgniarka spojrzeli wyczekująco na Susan, ale ona tylko stała i patrzyła na siostrę z szeroko otwartymi oczami. Czuła, że w tym momencie cienka już nić porozumienia pękła nieodwracalnie.
Roz.5 Złamana przysięga
„…Na świecie istnieją pewne wzgórza nazywane potocznie „wichrowymi”. Mugole od wieków próbują je odnaleźć. Wyruszają co roku w noc 25 sierpnia by 25 listopada tam dotrzeć.
Pewna legenda głosi, że ten kto pierwszy dotrze na nie o świcie 25 listopada dostanie wskazówkę gdzie pochowany jest Wielki Czarodziej - Merlin. Wielu próbowało, lecz żadnemu się nie udało…”
Jaqueline stanęła przed wielkim dębowymi drzwiami i zapukała. Czekała i czekała, ale nikt nie otwierał. Nasłuchiwała przez chwilę jakiś dźwięków po drugiej stronie drzwi, niestety usłyszała tylko gwizd wiatru i krople uderzające o rynnę.
Rozejrzała się poszukując jakiegoś śladu swojej starej przyjaciółki lecz niczego nie zauważyła. Z westchnieniem odwróciła się i zaczęła schodzić z werandy.
- Więc nie jesteś już taka uparta jak dawniej? – zawołał ktoś zza pleców Jaqueline. Tym ktosiem był nie kto inny jak Cassandra La Dejavué.
Z wymuszonym uśmiechem i ulgą na twarzy Jaqueline odwróciła się w stronę przyjaciółki. Wskoczyła na werandę i padła w jej obięcia. Po chwili weszły do małego domku i usiadły na puszystych, zielonych poduchach.
- Zielonej herbaty? – spytała Cassandra z wielkim uśmiechem.
Jaqueline zajmująca się dotychczas sprawdzaniem „ile się zmieniło w tym domu”, odwróciła głowę szybko w stronę Cassandry.
- A nie ma może… - zaczęła powoli lecz Cassandra jej przerwała.
- …Herbaty z dzikiej róży – dokończyła i machnęła różdżką. Na stole pojawiły się dwie filiżanki z herbatą. – Tak, mam tę herbatę, wiedziałam, że przyjdziesz.
Jaqueline uśmiechnęła się pod nosem. Cała Cassandra – nie odrywa wzroku od kryształowej kuli.
Kiedyś w szkole zobaczyła w takiej kuli czarnego psa i myślała, że to ponurak. Chodziła przez prawie cały tydzień jak zaklęta. Była blada i nic nie jadła. Gadała tylko o tym, ze lada dzień będzie wąchała kwiatki od spodu. Później okazało się, że kula leżała na zdjęciu psa gajowego. Cassy od razu poprawił się humor, ale na jeden semestr przerzuciła się na tarota i na sennik. Taak, to były zabawne czasy…
- Więc co cię do mnie sprowadza? – spytała i upiła łyczka swojej herbaty.
Jaqueline uśmiechnęła się szeroko na ile pozwoliło jej przygnębienie.
- Kula ci nie powiedziała? – udała zaskoczoną.
- Ha, ha, ha – powiedziała ze znudzeniem Cassandra. – No więc, po co tu przybywasz?
Jaqueline spojrzała na przyjaciółkę z bólem w oczach.
- No, o co chodzi? – spytała Cassandra raz jeszcze.
W wielkich zielonych oczach Jaqueline pojawiły się łzy. Pomału zaczęły spływać po policzkach.
Jeszcze jedno spojrzenie Cassandry na Jaqueline i było jasne.
- Czy chodzi o Snape’a? – spytała Cassy z zatroskaniem głaszcząc delikatnie jej rękę.
Jaqueline pokiwała wolno głową po czym schowała ją w rękach.
- A przyrzekł! – zawyła zanosząc się szlochem.
Cassy przesunęła się bliżej i przytuliła przyjaciółkę.
- Wiele ludzi obiecuje różne rzeczy – powiedziała cicho przypominając coś sobie. – a później łamią te obietnice. Takie jest życie.
Jaqueline wbiła sobie boleśnie paznokcie w policzki.
- Ale nie łamie się takiej obietnicy jaką on mi złożył! – zawyła po raz kolejny.
Cassandra pokręciła głową ze smutkiem.
- Ale co on ci takiego przyrzekł? – spytała.
Jaqueline podniosła głowę i spojrzała na Cassandrę zaczerwienionymi oczami pod którymi widniały ślady paznokci.
- Co mi obiecał? Obiecał, że mówi prawdę! – wrzasnęła i złapała filiżankę w ręce. Zamachnęła się i rzuciła nią w ścianę. Porcelana pękła na tysiące kawałków, a na ścianie została plama z herbaty.
Cassandra spojrzała na przyjaciółkę z mieszanką strachu i współczucia. Co on takiego obiecał, że jest taka wściekła?
- Ale, o jaką prawdę chodzi? – spytała Cassandra.
Jaqueline spojrzała na Cassandrę jakby takim nie przytomnym wzrokiem.
- Że jej już nigdy nie zobaczę – powiedziała cicho i znów schowała twarz w rękach.
- Kogo? Kogo miałaś więcej nie zobaczyć?
Jaqueline tylko wydała kolejny jęk i zaczęła jeszcze bardziej płakać.
Cassandra wstała i złapała ją za ramiona.
- Jaqueline! Otrząśnij się! – krzyknęła potrząsając nią. – Powiedz co obiecał Severus!
Jaqueline zerwała się na równe nogi i pięściami otarła łzy. Odeszła kawałek od Cassandry i stanęła przy wielkim obrazie przedstawiającym cały siódmy rocznik Slytherinu. Spojrzała na wszystkich po kolei. Cassandra, Narcyza, Felicity, Constantine, Lucjusz, Marc i Severus…
Odwróciła się gwałtownie tak, że jej włosy uderzyły ją w twarz.
- Co obiecał? Co obiecał? – wrzasnęła wściekle. – Obiecał, że ona umarła! Zginęła w tybecie podczas szkolenia!
Cassandra podeszłą powoli do Jaqueline i stanęła w bezpiecznej odległości.
- Kto miał zginąć? O kim ty mówisz? – spytała zdziwiona.
Jaqueline zwinęła palce w pięści i tupnęła ze złością w podłogę.
- Mówię o Susan! O Susan Forlorn! – wrzasnęła i uderzyła pięścią w stolik z fotografiami stojący nieopodal. Postacie na zdjęciach pouciekały i zostały po nich takie krajobrazy jak Stonehenge bądź ruiny zamku Camelot.
Cassandra zasłoniła usta ręką.
- Chodzi o twoją siostrę? – spytała ze strachem. – Ale ona…ona…
- …Żyje! I ma się całkiem nieźle! – Jaqueline i złapała kryształowy wazon z białymi różami, które dawały dziwną poświatę wokół siebie . Uniosła go nad głowę i…
- Nie wazon! – krzyknęła Cassandra i wyciągnęła rękę. Wazon zawisnął w powietrzu kilka cali od podłogi. Cassandra pomału poruszała ręką i wazon wrócił na swoje miejsce.
Spojrzała wściekle na Jackie.
- Prawie rozbiłaś wazon należący do Raweny Ravenclaw – sapnęła Cassandra z naganą w głosie.
- Przepraszam – burknęła Jaqueline. Wolno osunęła się po ścianie, kucnęła i złapała się za głowę.
– Tyle lat przeszukiwałam ludzkie umysły by sprawdzić czy wiedzą coś na jej temat. Nikt nic nie wiedział! Więc jak to się stało, że wróciła? Pytam się: jak?! – pokręciła głową z nie dowierzeniem. – Severus mnie okłamał. Tak samo jak Lucjusz i Narcyza! Przyjaciele – prychnęła z pogardą.
Cassandra spojrzała na okno. I jej oczy zaokrągliły się ze strachu.
- Może mieli powody by nie mówić ci prawdy… - zaczęła.
Jaqueline jej przerwała.
- Powody? Ale jakie? – przetarła oczy i także spojrzała na okno. Zamarła i zmrużyła oczy z wściekłości .
- Jaqueline…przykro mi – powiedziała Cassandra. – Musiałam to zrobić. Musiałam ich wezwać…
Jaqueline wstała szybko.
- Cassandro La Dejavué to był ostatni raz kiedy ci zaufałam – i po raz drugi tego tygodnia teleportowała się. A Wichrowe Wzgórza ogarnęła fala mroku.
Roz.6 Sierociniec im. Sióstr Magdalenek.
Kobieta ubrana w błękitną szatę zasiadała w wysokim fotelu. Przeczesała palcami rude włosy i wzięła do ręki małą książeczkę oprawioną w skórę.
- Teraz dowiem się czegoś o tobie, Jaqueline – szepnęła i zaczęła przekartkowywać pamiętnik…
24 grudzień 1969 rok
Dlaczego to musiało stać się właśnie mnie??? Kochałam…nie, ja ich nadal kocham! Rodzice byli dla mnie wszystkim, a teraz jestem sama i nie mam niczego. Niczego oprócz mojej kochanej siostry Susan.
Przepłakałam już kilka godzin i więcej nie mogę. Właściwie to uspokoiłam się po bajce siostry Amelii. Była ona o pewnej dziewczynce, który była biedna i sprzedawała zapałki. Nie miała domu, jedzenia, butów i było jej zimno bo była zima. Pewnego dnia umarła, ale trafiła do nieba gdzie było jej ciepło i dobrze. Miała co jeść, miał dom i ładne nowe pantofelki.
Po tej bajce przestałam się bać o mamę i tatę ponieważ zrozumiałam, że teraz także są szczęśliwi, i że kiedyś ich zobaczę. Pomodliłam się za nich i narysowałam wspólnie z siostrą Amelią rysunek nieba. Mama miała włóczkę i mogła robić na drutach i zajadać się czekoladkami. Tata siedział w swoim ulubionym fotelu i czytał bajkę mi oraz Susan.
Zaraz pokaże jej rysunek i opowiem tę bajkę Susan! Na pewno ucieszy się i przestanie płakać.
25 grudzień 1969 rok
Susan wcale nie była szczęśliwa kiedy jej to opowiedziałam i pokazałam rysunek. Rzuciła we mnie książeczką do nabożeństw i oznajmiła, że jestem dziecinna, i że wierzę w każdy kit, który mi wciskają. Nazwała mnie „stiupida” co po włosku znaczy głupia. Było mi bardzo przykro, ale jej wybaczyłam. Jest pewnie nadal zła, że musimy mieszkać w tym sierocińcu.
Nie rozumiem jej. Tu jest bardzo miło, choć nie tak jak w domu. Poznałam nawet dziewczynkę w moim wieku i bardzo ją polubiłam. Ma na imię Angelica i od tej pory oficjalnie jesteśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Zapomniałabym! Dziś są moje i Susan urodziny. Chciałam jej rano życzyć wszystkiego najlepszego, ale ona powiedziała bym się nie trudziła ponieważ jej życie tutaj nie może być szczęśliwe.
Ja od siostry Amelii i siostry Josephiny dostałam małego pluszowego kotka, a Susan misia.
Podziękowałam obu siostrą, ale oddałam kotka Marii, która nie miała żadnych zabawek. Ona również została moją najlepszą przyjaciółką. Nie wiem czy to możliwe by mieć dwie najlepsze przyjaciółki, ale Angelica i Maria nimi są!
Teraz muszę kończyć pisać, ponieważ siostra Amelia gasi światła, a jeszcze nie zmówiłam pacierzu przed spaniem.
I co my zrobimy króliczku Pammy?
15 styczeń 1969 rok
Dziś siostra Theodora pochwaliła mnie za dobrze rozwiązane zadanie matematyczne, a siostra Richarda za to, że dobrze zaśpiewałam piosenkę o marynarzu po francusku.
Susan jest dla mnie coraz bardziej niemiła i wyjawia wszystkie moje sekrety swoim koleżanką, a one się ze mnie naśmiewają. Poprosiłam by przestała, a ona zaśmiała mi się w twarz. Chciało mi się płakać, ale wytrzymałam i się nie rozpłakałam przy wszystkich. Dopiero w pokoju tuląc do siebie Pammy’ego. On nigdy mnie nie opuści! Zostanie ze mną do końca świata. Wszyscy przeminą, a on będzie i będzie ze mną!
25 styczeń 1969 rok
Dzisiaj byliśmy w teatrzyku na „Czterech Świnkach”. Susan była bardzo zła kiedy wilk poprosił mnie z całej widowni bym pomogła mu dmuchać na chatki świnek. Ona bardzo chciała to zrobić.
Po seansie zaczęła krzyczeć, że niszczę jej życie i pchnęła mnie w kałużę.
Marco pomógł mi wyjść z zaspy i zapytał czy może być moim przyjacielem. Powiedziałam, że naturalnie – może nim zostać. Podziękował i pocałował mnie w policzek.
Gdy wracaliśmy do sierocińca trzymał mnie za rękę, a ja w reszcie od pogrzebu rodziców czułam się bezpieczna.
Odprowadził mnie do pokoju, a ja zapytałam czy jutro pobawimy się razem. Odrzekł, że zrobi to z miłą chęcią i odszedł do części domu, gdzie mieszkają chłopcy.
Susan pytała mnie „jakim prawem zabrałam jej z przed nosa chłopaka” A ja powiedziałam, że nie miałam takiego zamiaru i zaproponowałam jej Gerarda, któremu bardzo się podoba. Wpadła w szał i wyrzuciła Pammy’ego przez okno.
14 luty 1969 rok
Dostałam walentynkę! Od…Marca! Susan wpadła znów we wściekłość i podarła ją na strzępy. Byłam, i nadal jestem, na nią zła. Krzyczałam, że jest wstrętną „bandito” i „bestio”, a ona uderzyła mnie w twarz. Popłakałam się, ale Marco zrobił mi drugą walentynkę i powiedział, żebym się nie smuciła, bo w tę czas wyglądam okropnie.
Roześmiałam się i powiedziałam, że jest bardzo zabawny. Tak go polubiłam, że pokazałam mu nawet Pammy’ego… Bardzo mu się spodobał! Nawet przyszył mu oko, które odpadło po tym jak Susan dała go kotom do zabawy. Teraz Pammy ma zwykłe oko i guzik, ale i tak jest śliczny. Podziękowałam Marcowi i pocałowałam go w nagrodę w policzek.
Marco jest kochany!
24 maj 1969 rok
Moje życie sierocińcu był naprawdę miłe dotychczas. Miałam dwie przyjaciółki: Marię i Angelicę oraz przyjaciela Marca. Teraz mam tylko Marię i Marca. Dwa tygodnie temu Angelica została adoptowana przez jakąś rodzinę. Nadal za nią tęsknię, ale wiem, że jej już nigdy nie zobaczę. Tak jak rodziców.
Susan i jej koleżanki wyśmiewają się ze mnie i jest mi bardzo przykro. Pammy mi już nie pomaga w opanowaniu łez, więc płaczę prawie codziennie.
Lekcje są teraz znacznie trudniejsze i wczoraj siostra Andrea kazała mi przepisywać sto razy „Mam na imię Jaqueline(…) Mieszkam w Wielkiej Brytanii w Anglii”. Po włosku! Och, ja biedna!
Teraz już kończę bo idę na mszę poświęconą rodzicom. Minęło już pół roku od ich śmierci, a ja nadal nie mogę przestać myśleć o tym. Gdybym wiedziała, to nie pozwoliłabym im wsiąść do tego samochodu. W prawdzie miałam taki sen, ale w tę czas uznałam, ze jest głupi. Teraz zmieniłam zdanie.
30 maj 1969 rok
Po raz kolejny przychodzi mi na myśl, że jestem…dziwna. Dziś na przykład przy śniadaniu pomyślałam o bułce, a ona sama przyleciała do mnie. Na obiedzie trzymałam w ręce widelec i patrzyłam na niego dłuższą chwilę, a on dziwnie się zgiął. Tak jakby ktoś potraktował go ogniem.
Nie wiem czy mam o tym komuś powiedzieć więc milczę. Może odpowiedzi same przyjdą…
25 czerwiec 1969 rok
Marco nie żyje. Został wczoraj potrącony przez samochód. Przepłakałam całą noc i cały dzisiejszy dzień. Nie mogę uwierzyć, że wszystkie złe rzeczy spotykają osoby z mojego najbliższego otoczenia. Jak gdybym była naznaczona przez kogoś.
Siostry odprawiły dzisiaj o dwunastej mszę za jego duszę. Nie pamiętam nawet co mówiły, ponieważ cały czas płakałam.
Z powodu wypadku siostra Amelia nie pozwoliła nikomu wychodzić z budynku bez opieki.
Marco był taki dobry i kochany! Tak mi jest przyk…
20 lipiec 1969 rok
Nie wiem jakim cudem, ale ja i Susan jesteśmy najprawdziwszymi czarodziejkami. Przynajmniej tak powiedziała siostra Amelia i jakiś dziwny pan z długą białą brodą. Nazywał się Dunderdon lub Dumbderon, no nie ważne, ale powiedział, że 1 stycznia mamy się stawić na peronie 9 i ¾. Dziwne, przecież niema takiego peronu. Peronu takiego niema i niema szkoły, która nazywa się Hogwart. Sprawdzałam na mapie Wielkiej Brytanii.
Rzeczy, które będą nam potrzebne dostaniemy przez…sowy! Tak, najprawdziwsze sowy!
Okazało się, ze nasza mam była czarodziejką, a tata…hm…mugolem. Tak, chyba tak to się mówi. Mamy własną skrytkę w jakimś banku na ulicy Pokręconej, czy coś. Fantastycznie!
Zawsze chciałam być czarodziejką. A Susan? Nie wyglądała na zaskoczoną. Ciekawe czemu?
Kobieta w błękicie zamknęła pamiętnik i rzuciła go w ciemny kąt wielkiego pokoju. Przeczesała raz jeszcze palcami włosy i spojrzała wściekle na małą książeczkę.
- Tu nic nie ma! A więc gdzie może być ten właściwy? – spytała samą siebie i wstała. Wyszła z pokoju i przeszła przez długi korytarz. Zbiegła po schodach i wypadła na ciemne londyńskie ulice.
Roz.7 W mieszkaniu numer 13.
Jaqueline włożyła na siebie spodnie i wielki rozciągnięty sweter. Przeczesała włosy palcami i zaplotła luźny warkocz. Nałożyła okulary i spojrzała na listę potrzebnych jej rzeczy.
Machnęła niedbale różdżką mrucząc pod nosem, a rzeczy zaczęły same układać się w walizce. Bluzki, swetry, spodnie, szaty same układały się, a skarpetki zwijały się w idealne kule. Pióra, pergaminy i kałamarze wylądowały na samej górze wraz z licznymi książkami.
Jaqueline podeszłą do okna i wyjrzała na zewnątrz. Wszędzie ziała pustka jedynie przez ulicę przeleciał jakiś zabłąkany kot. Jaqueline wyraźnie się rozluźniła.
Podeszła do wielkiej klatki z sokołem.
- Nigdy nie lubiłam sów – mruknęła z uśmiechem głaszcząc ptaka. – Za twoim pośrednictwem listy dochodzą znacznie szybciej.
Spojrzała na kufer, ale on wciąż stał otworem. Widocznie czegoś brakowało. Rozejrzała się po pokoju i zauważyła, że na szafce z książkami stoi jeszcze jedna. Machnęła różdżką a książka poderwała się z miejsca i wylądowała na szczycie rzeczy w kufrze, który automatycznie zamknął się.
Z westchnieniem opadła na fotel i spojrzała na zegarek. Zamiast tarczy miał monetę, a za wskazówki robiły dwie zapałki. Wskazywały godzinę dwudziestą drugą czterdzieści trzy. Jaqueline miała jeszcze siedemnaście minut na teleportowanie się do Hogsmade. Ściągnęła okulary i oparła głowę na oparciu fotela.
- Punktualna co do sekundy – usłyszała głos za swoimi plecami. Odwróciła się szybko i krzyknęła:
- Expelliarmus! – zaklęcie minęło Snape’a o niecały cal, ale stał nie wzruszony ze swoją „maską” na twarzy.
Zła podeszła do swojego kufra. Złapała płaszcz i narzuciła go na ramiona. Machnęła różdżką w stronę kufra, a ten zaczął lekko unosić się nad ziemią. Złapała klatkę z sokołem i ruszyła do drzwi. Stanęła przed Snape’em wyraźnie na coś czekając.
- No, przesuń się – warknęła nie patrząc mu w oczy.
- Nie, masz mnie wysłuchać – powiedział cicho.
Tym razem spojrzała na niego ze złością.
- Powiedziałam: przesuń się! – machnęła różdżką, a Snape’a odrzuciło lekko w bok. Przeszła przez próg domu i stanęła w długim korytarzu.
- Jaqueline, wysłuchaj mnie… - powiedział Snape kładąc jej rękę na ramieniu. -…proszę.
Odwróciła się z wyrazem zdziwienia na twarzy. Opuściła różdżkę i kufer opadł na podłogę robiąc przy tym wielki huk.
- Wielki pan Severus Snape, który potrafi zabijać, torturować i OSZUKIWAĆ wszystkich, prosi mnie, Jaqueline Forlorn? – spytała zirytowana kładąc nacisk na słowo „oszukiwać”.
Snape wyraźnie się zmieszał.
- Jaqueline wejdźmy do mieszkania i porozmawiajmy – poprosił i wycelował różdżkę w stronę kufra i klatki Jaqueline. Rzeczy uniosły się nad ziemią, a Snape pokierował nimi do mieszkania numer 13.
Obią ją ramieniem i weszli razem do mieszkania. Usiedli na kanapie, a Jaqueline jak lalka patrzyła nieruchomo w przestrzeń. Zapanowała głucha cisza przez, którą przebijały się tylko odgłosy dziobania.
- Jaqueline ja…chcę cię przeprosić - wydusił Snape patrząc na nią.
Jaqueline odwróciła głowę.
- Przeprosić? Czegoś takiego nie można wybaczyć! – krzyknęła. Ukryła głowę w poduszce odwracając się na brzuch.
Snape spojrzał na nią i poczuł ból. Przecież nie chciał by tak przez niego cierpiała. Chciał by była szczęśliwa, dlatego nie mówił jej prawdy. Dlatego ją okłamywał.
- Jaqueline, spójrz na mnie – powiedział cicho. Jaqueline uniosła głowę i odwróciła się. Spojrzała na niego mokrymi oczami i wydusiła:
- Dlaczego? Powiedz mi dlaczego mnie okłamałeś?
Snape spojrzał jej prosto w oczy.
- Ponieważ bardzo mi na tobie zależało i nie chciałem byś cierpiała – powiedział odgarniając jej włosy z oczu.
- Ale ci się nie udało – prychnęła ze złością. – Dowiedziałam się, że Susan żyje.
- Tak – kiwnął głową. – Wiedziałem, ze kiedyś się dowiesz, ale starałem się to opóźnić.
Jaqueline oparła głowę na jego ramieniu i przytuliła się do niego.
- Wybaczę ci, ale obiecaj, że nie będziesz miał przede mną więcej tajemnic – szepnęła zadzierając głowę do góry. – Nawet gdy będą tak okropne jak ta o Susan.
- Obiecuję – powiedział i pocałował ją w czubek głowy. – A teraz zbierajmy się do Hogwartu.
Spojrzała na zegarek. Wskazywał godzinę dwudziestą drugą pięćdziesiąt cztery.
- Jezu, już ta godzina! – zawołała i zerwał się na równe nogi.
- Przecież możemy się teleportować – powiedział spokojnie Severus.
- Nie, nie możemy – powiedziała Jaqueline. – Rzuciłam na moje mieszkanie zaklęcie antydeportacyjne. Zdejmowanie go zajmie nam całą godzinę!
Severus westchnął i wyciągnął z kieszeni różdżkę. Skierował ją na kufer i klatkę powodując lewitację owych obiektów.
- Ty to zawsze coś wymyślisz – rzekł znudzonym tonem. Złapał ją za rękę i wyszli na korytarz. Zbiegli po schodach i wypadli na ulicę Londynu.
Jaqueline mocniej ścisnęła rękę Severusa i zamknęła oczy. Poczuła jakby nie widzialne sznury oplatały jej ciało i nie mogła oddychać… To trwało tylko kilka sekund i nagle wszystko ustało. Otworzyła oczy. Wokół rozciągały się budynki miasteczka Hogsmade.
- Okay, jesteśmy – powiedziała i ruszyła do przodu. Zatrzymała się nagle, odwróciła się w stronę Snape’a i spojrzała na niego ze zdziwieniem na twarzy.
- Czy nie powinieneś wracać do domu? – spytała.
Snape uśmiechnął się (no, kąciki ust mu zadrgały) i pokręcił głową.
- Nigdzie nie wracam – powiedział. – Zostaję z tobą.
Tym razem Jaqueline pokręciła głową.
- To naprawdę miłe, ze chcesz mnie odprowadzić, ale nie możesz. Jeśli ktoś cię zobaczy to koniec z tobą – powiedziała tonem jakby tłumaczyła komuś coś oczywistego.
Severus zaczął przeszukiwać kieszenie swojego płaszcza.
- Nie, Jaqueline. Ja cię nie odprowadzam. Ja zostaję z tobą w Hogwarcie – wyciągnął z kieszeni małą fiolkę.
- Ale, ale nie możesz. Złapią cię… – powiedziała.
Położył jej palec na ustach.
- Ciii…Widzisz to? – potrząsnął fiolką. – To eliksir Wielosokowy. Wypiję go i stanę się Sureves’em Epans’em, twoim mężem.
Jaqueline podparła boki rękami i spojrzała na Severusa sceptycznie.
- Moim mężem powiadasz – rzekła i podeszła do niego. Położyła mu rękę na czole. – Gorączki nie masz, to dlaczego majaczysz?
Snape odsunął się o krok urażony.
- Nie jestem chory Jaqueline! – zawołał. – Zgadzasz się czy nie?
Jaqueline westchnęła i pokręciła głową ze zmęczeniem.
- No, dobrze. Jeśli to ważne dla ciebie to zrobię to.
Pochylił się i pocałował ją w policzek.
- Dzięki. Ja po prostu muszę wiedzieć co McGonagall kombinuje zatrudniając cię – powiedział. Wypił cała zawartość fiolki i prawie natychmiast zaczął się zmieniać. Jego włosy skróciły się i stały się brązowe. Oczy niegdyś bardzo ciemne zmieniły się na niebieskie, a cały urósł o głowę. Cera stała się bardziej rumiana i zdrowa. Machnął różdżką i jego codzienna czarna szata zmieniła się w brązowy sweter i czarne spodnie. Wyglądał niemal przystojnie.
Jaqueline otworzyła szeroko oczy.
- Jezu, Severusie! – zawołała. – Wyglądasz…
Zastanowił się co powie. Może, że wygląda przystojnie, bosko czy jeszcze coś w tym stylu.
- Wyglądasz…dziwnie! – zawyła i ukryła twarz w rękach zanosząc się śmiechem.
No, tego się nie spodziewał.
- Ty też – burknął zakładając krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Może i tak, ale ja przynajmniej jestem sobą – wydusiła z trudem opanowując śmiech.
- Śmiej się śmiej! Ale to z tym dziwadłem będziesz mieszkać przez całe dwa semestry!
Pół godziny później…
- Ta stara ciota nie podała mi zaklęcia na otwarcie drzwi! – wrzeszczała Jaqueline waląc wielo barwnymi promieniami w wielką bramę Hogwartu.
- „Stara ciota” to dobre określenie, stoimy tu już od piętnastu minut – powiedział z krzywym uśmiechem Snape.
Jaqueline uśmiechnęła się szeroko.
- Nigdy nie miałam problemu z wyrażaniem uczuć – powiedziała i posłała złoty promień w kratę lecz ten praktycznie spłynął po niewidzialnej osłonie.
- Wiem, wiem – mruknął Snape. – Oprócz tej chwili kiedy „zakochałaś” – zrobił znak palcami – w Constantinie. W tę czas zacinałaś się zawsze – zielony promień pomknął w stronę bramy.
- No, bardzo śmieszne. Ja go tylko lubiłam! Teraz podoba mi się ktoś inny… - powiedziała i amarantowy promień uderzył w osłonę nie wyrządzając żadnych szkód.
Przez twarz Snape przemknął cień.
- A można wiedzieć kto? – spytał.
- Nie, nie można – powiedziała i wydała z siebie ryk zwycięstwa kiedy biały promień uderzył w osłonę, a ta zwyczajnie pękła.
- Brawo – pochwalił ją Snape. – Co to była za osłona i jakiego czaru użyłaś?
Jaqueline uśmiechnęła się.
- Minosito Algeris – powiedziała.
- Aaaa, wiec bawimy się w Białą Magię – mruknął pod nosem Snape. – McGonagall jest dosyć przebiegła.
- Zauważyłam – powiedziała Jaqueline i zaczęła iść drogą w stronę zamku.
- Poczekaj, muszę wziąć mój bagaż – powiedział Snape i skierował różdżkę na krzaki rosnące przed bramą. Z gałęzi wyłonił się kufer unoszący się kilka cali nad ziemią.
Jaqueline skrzyżowała ramiona na piersiach.
- A więc byłeś pewien, ze się zgodzę – powiedziała.
Snape spojrzał na nią uśmiechając się szeroko (tak, mógł to zrobić bo przecież się zmienił ).
- Przeczuwałem, że się zgodzisz…
Jaqueline z westchnieniem poszła przed siebie trzymając w jednej ręce różdżkę, którą prowadziła kufer, a w drugiej klatkę z sokołem. chwilę później dołączył do niej Snape.
- Pamiętaj, ze masz się do mnie zwracać… - zaczął Snape lecz Jaqueline dokończyła za niego.
- Sureves Epans, tak wiem.
- Zwracać się masz do mnie Sureves, nie musisz wymawiać nazwiska – powiedział z krzywym uśmiechem.
- Taa, jasne – powiedziała prychając. - Myślisz, że się uda?
- Ja nie myślę, ja to wiem!
* * *
Jaqueline stanęła jak wryta kiedy zobaczyła, że kolejne drzwi także są okryte osłoną. Zaczęła przeklinać jak nigdy w życiu. Snape musiał ją okrzyczeć by przestała i pomyślała nad zaklęciem.
- Minosito Algeris! – wrzasnęła i biały promień pomknął na osłonę. Nic. Stała nienaruszona.
- K****! Politessius! Minesess! Aliberttisass Mclimesses! – wrzeszczała obsypując drzwi kolejnymi promieniami.
- Jaqueline, spokojnie – powiedział Snape uspakajająco. – Pomyśl przez chwilę co to może być za zaklęcie.
Jaqueline nadal patrzyła nienawistnie na wrota mamrocząc po francusku brzydkie słowa.
Severus westchnął i obrócił jej głowę, aby spojrzała na niego.
- Posłuchaj – zaczął z zniecierpliwieniem. – Jeżeli Minosito Algeris było z białej magii to jakie jest przeciwieństwo w czarnej magii tego zaklęcia?
Podeszła do drzwi i oparła rękę o niewidzialną osłonę. Poczuła jak jej ciałem wstrząsa dreszcz. Tak, to zaklęcie.
Wykonała kilka skomplikowanych ruchów różdżką wypowiadając dziwne słowa, które brzmiały jak z nie z tego świata. Z różdżki wypłynął promień czarny jak smoła z mnóstwem migoczących gwiazdek. Osłona opadła.
- Dobrze – pochwalił ją Severus. – Czwórka plus.
- A nie piątka? – spytała.
- Nie, piątki nie dostaniesz bo cię naprowadziłem – powiedział. – A teraz wejdźmy już bo zimno jest.
Pchnął drzwi i weszli do zamku. W środku panował mrok, a jedyne światło pochodziło z pochodni przy końcu korytarza.
- Chyba trzeba będzie udać się do gabinetu McGonagall – powiedziała Jaqueline opuszczając kufer na podłogę.
- Chyba tak – Snape również odstawił swój kufer. – Ale i tak się tam nie dostaniemy. Nie znamy hasła.
Jaqueline zmarszczyła czoło.
- To może chodźmy do któregoś z profesorów – zaproponowała.
- Najbliżej będzie Slughorn – powiedział. – Mieszka teraz w mojej komnacie.
Jaqueline kiwnęła głową na >>tak<< i złapała Severusa za rękę. Na jego zdziwione spojrzenie odpowiedziała:
- Mrs. & Mr. Epans, no nie?
Pokiwał głową i zszedł wraz z Jaqueline schodami prowadzącymi do lochów. Tam nie paliła się żadna pochodnia więc wszędzie było ciemno. W pamięci liczył stopnie by nie wdepnąć w ten fałszywy. Zatrzymał się i spojrzał w kierunku, którym powinna znajdować się Jaqueline.
- Teraz zrób większy krok – powiedział.
- Dlaczego…eee…misiaczku? – spytała ze śmiechem.
Snape to przełknął i odpowiedział:
- Ponieważ właśnie stoimy przed fałszywym stopniem.
- Jak chcesz – odpowiedziała i zrobiła wielki krok. Pech chciał, że nie trafiła na stopień, ześlizgnęła się i zaczęła spadać ciągnąc za sobą Snape’a. Ach, i robiąc straszny rumor i hałas. Toczyła się przez chwilę po schodach kiedy nagle te się skończyły i Jaqueline wylądowała ciężko na pupie. Jęknęła przeciągliwie i pomału wstała.
- Auuu, to było okropne – mruknęła masując rękami obolałe pośladki.
- A musiałaś mnie ciągnąć za sobą? – spytał Snape rozcierając sobie kolana. – Byłabyś teraz jedyną pokaleczoną.
- No, bardzo śmieszne – burknęła. – Myślałam, że mnie utrzymasz, a ty…
Nie skończyła ponieważ ktoś zaczął się do nich zbliżać z zaświeconą różdżką.
Wklejam tyle na razie i proszę o opinie
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Nie 16:48, 06 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Roz.8 Erica Moonlight
- Expelliarmus! – krzyknął.
Jaqueline w ostatniej chwili odskoczyła lecz zaklęcie lekko przypaliło jej włosy.
- Profesor Slughorn? – zawołała klnąc w głębi duszy, że zostawiła swoją różdżkę na górze.
- A kto pyta?
- Jaqueline Forlorn – odpowiedziała i podeszła kilka kroków w stronę światła.
- Aaaa, nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią… – mruknął po cichu lecz w pustce korytarza brzmiało to jak krzyk. – …panna Nieszczęśliwa (ang. forlorn).
Jaqueline przełknęła tę ostatnią uwagę.
- Tak, ja – potwierdziła. – Przepraszam, że pana budzę, ale chciałam poprosić by pomógł mi pan…
Slughorn jej przerwał.
- A któż to? – wskazał palcem przypominającym serdelka na Severusa, który nadal otrzepywał spodnie.
Jaqueline spojrzała za siebie i wyciągnęła rękę w stronę Snape’a. Ujął jej rękę i podszedł bliżej. Obią ją ramieniem i uśmiechnął się.
- Sureves Epans – przedstawił się i wyciągnął wolną rękę przed siebie.
Slughorn uśmiechnął się także i uściskał rękę Snape’owi.
- Horacy Slughorn – powiedział i zwrócił się do Jaqueline. – O co chciałaś mnie poprosić moja droga?
Uśmiechnęła się promiennie starając się delikatnie ściągnąć rękę Severusa.
- Och, chciałam poprosić o hasło do gabinetu dyrektora, żeby porozmawiać z McGonagall – powiedziała lekko.
- Ciała niebieskie – powiedział i odwrócił się do nich plecami. – A teraz idę już spać. Dobranoc!
Pierwsze drzwi po prawej stronie zatrzasnęły się głośno. Jaqueline jak na sygnał warknęła:
- Weź tę cholerną rękę – Snape wykonał polecenie i spojrzał na nią złym wzrokiem.
- Jeśli mam być twoim mężem, to takie rzeczy muszą być dla ciebie normalne – wycedził.
Odwróciła się do niego tyłem i zaczęła wychodzić po schodach.
- Boże, mam za miękkie serce – mruknęła.
* * *
- Ciała niebieskie – powiedziała głośno.
Gargulec ożył i usunął się na bok, ściana za nim rozstąpiła się na dwie strony, ukazując kamienne spiralne stopnie, poruszające się w górę jak ruchome schody. Jaqueline i Severus weszli na nie, ściana zamknęła się za nimi z głuchym łoskotem, a spiralne schody poprowadziły ich do pięknych drewnianych drzwi z mosiężnym gryfem zamiast kołatki.
Severus zastukał nim dwa razy i drzwi same się otworzyły.
W wysokim krześle siedziała McGonagall w kraciastym szlafroku zapiętym pod samą szyję, a włosy jak zwykle miała zaczesane w ciasnego koka.
- Witam cię Jaqueline i… - zaczęła z wymuszonym uśmiechem.
- Sureves Epans – Severus podszedł do biurka i pocałował wyciągniętą rękę McGonagall. Kiedy wracał na swoje miejsce, obok Jaqueline, miał wyraz obrzydzenia na twarzy.
- Mój mąż – odpowiedziała na zdziwione spojrzenie McGonagall. – Pobraliśmy się trzy lata temu.
- Och, doprawdy? A kiedy dokładniej? – spytała i pochyliła się do przodu patrząc to na Severusa to na Jaqueline.
Jaqueline i Severus szybko spojrzeli po sobie.
- W czerwcu – odpowiedzieli zgodnie.
No, pięknie – pomyślała. – Już nas wypytuje, a nawet godziny tu nie jesteśmy. Będzie trzeba używać telepatii na okrągło. Czemu mnie to spotyka???
- Och, w lecie! – zawołała i spojrzała na Jaqueline i Severusa z jeszcze szerszym uśmiechem, lecz jej oczy nadal pozostawały zimne jak lód. – To najpiękniejsza z pór roku!
Jaqueline spojrzała na nią z krzywym uśmiechem.
- Zgadzam się – oznajmiła. – Tyle nas miłych rzeczy ostatnio w czerwcu spotyka! Czyż nie?
Przez twarz McGonagall przemknął cień strachu, a z ust spełzł uśmiech.
- Co masz na myśli? – spytała.
Jaqueline podparła boki rękami i wychyliła wyzywająco brodę do przodu.
- A zasugerujesz mi coś?
McGonagall cofnęła się na krześle ukrywając tym samym twarz w cieniu.
- Nic nie sugeruję – odpowiedziała twardo. –Sypialnia jest już gotowa od dwóch dni, to ta za krucyfiksem.
Sięgnęła do swojej szyi, gdzie wisiał mały kluczyk. Pociągnęła go mocno tym samym rozrywając łańcuszek, na którym wisiał.
- Po środku jest dziurka, właśnie na kluczyk. Włóż, przekręć w prawo trzy razy i pięć razy w lewo. W tej kolejności co podałam – powiedziała i podała jej kluczyk.
Jaqueline kiwnęła głową, odwróciła się na piecie i ruszyła w stronę drzwi.
- Dowidzenia Minerwo – rzuciła przez ramię ciągnąc za sobą Snape’a. Przeszła przez drzwi i zamknęła je z łoskotem.
* * *
- Na ziemi? – spytał zdziwiony Snape.
- Tak – Jaqueline rzuciła koc i jedną z poduszek na ziemię. – Zasługujesz na to.
Severus spojrzał na nią jakby widział ją po raz pierwszy w życiu. Podszedł do niej i spojrzał jej w oczy.
- Jaqueline co się dzieje?
Spuściła wzrok na podłogę, by nie patrzeć mu w oczy.
- Nic się nie dzieje – mruknęła.
Złapał ją za podbródek zmuszając tym samym do spojrzenia na niego.
- Jak to: nic? Dlaczego tak wybuchnęłaś dzisiaj przy McGonagall? Myślałem, że zaraz wyciągniesz zza płaszcza wielki plakat z napisem: Czerwiec to znak, że kocham Czarnego Pana. Co z tobą jest? Od kiedy jesteś tak bardzo zaangażowała?
- Nie jestem wcale zaangażowana! – wrzasnęła strzepując jego rękę i odchodząc kilka kroków od niego. Odwróciła się przodem do portretu przedstawiającego jakąś krzyczącą kobietę schodzącą po schodach, które płonęły. Portret został specjalnie wyciszony, ale kobieta nadal poruszała ustami. – Nie chcę by Czarny Pan wygrał. Chcę abyśmy przeżyli oboje i na razie tylko o tym myślę.
Łzy cisnęły jej się znów do oczu, a ona nie mogła nic na to poradzić. Snape podszedł do niej powoli i przytulił ją.
- Dlaczego to musiało stać się właśnie teraz? – spytała przecierając oczy.
Severus westchnął.
- Kiedyś musiało – powiedział cicho.
Jaqueline odsunęła się lekko i podeszła do łóżka.
- Chodź, ale śpimy pod osobnymi kołdrami – oznajmiła ze słabym uśmiechem.
- Dzięki – uśmiechnął się smutno i usiadł na łóżku. Wyciągnął różdżkę i wskazał nią na siebie mrucząc coś pod nosem, a po chwili był już w piżamie. Położył się i przykrył kołdrą.
Jaqueline nachyliła się nad świeczką i zdmuchnęła płomień. Zapanowała ciemność. Sama też wyciągnęła różdżkę i przyodziała piżamę. Położyła się i przykryła kołdrą także.
- Dobranoc – powiedział Severus cicho.
- Miłych snów – odpowiedziała Jaqueline i zamknęła oczy.
* * *
Jaqueline otworzyła jedno oko i stwierdziła, że wciąż panuje ciemność. Podniosła się i oparła na łokciach. Rozejrzała się po pokoju i zauważyła, że zasłony są zsunięte przez co mrok panował w pomieszczeniu. Spojrzała w bok, ale miejsce obok niej było puste. Widocznie Severus już wstał.
Powoli wyszła z łóżka i ziewnęła przeciągając się. Otwarła kufer i wyciągnęła z niego czarną długą spódnicę oraz o wiele za duży zielony sweter. Przeczesała włosy palcami i spojrzała w lustro wiszące nad toaletką.
- Jak zwykle masz nie rozczesane włosy! – odezwało się złośliwie lustro. Jaqueline uśmiechnęła się pod nosem i wyciągnęła z kufra kosmetyczkę. Sięgnęła po szczotkę i rozczesała włosy. Znów ziewnęła i założyła okulary. Wyciągnęła z kufra długie zielone skarpety i usiadła na końcu łóżka. Założyła skarpety i wysokie buty, które miała wczoraj. Wzięła z nocnej szafki różdżkę i przywołała płaszcz by nie tracić czasu na szukanie go w kufrze. Nałożyła go na siebie po sekundzie i schowała do wewnętrznej kieszeni. Złapała kluczyk do drzwi i wyszła z pokoju. Włożyła w dziurkę i przekręciła pięć razy w lewo i trzy razy w prawo, by zamknąć drzwi. Szła wolno korytarzem później kilka razy skręciła w prawo i zeszła po głównych schodach na parter. Skręciła w lewo i znalazła się w Wielkiej Sali, gdzie jadł Severus i jakaś nie znana jej kobieta o płomienno rudych włosach w błękitnej szacie. Przez głowę przemknęły jej szybko jakieś obrazy.
Kiedy Jaqueline weszła Severus podniósł głowę znad Proroka i delikatnie się uśmiechnął. Wstał i odsunął krzesło obok, by Jaqueline usiadła.
- Witaj na obiedzie – powiedział z krzywym uśmiechem Severus.
O Boże! Już południe! – pomyślała Jaqueline i skarciła się za, to że nie nastawiła budzika.
- Nie uwierzysz kochanie – powiedział Severus męcząc się wyraźnie przy ostatnim słowie. – Dostałem pracę.
Jaqueline usiadła i spojrzała na niego jeszcze bardziej okrągłymi oczami niż zwykle.
- A czego będziesz uczył? – spytała zdawkowo i nalała sobie owsianki. – Myślałam, że wszystko jest już pozajmowane.
- Nowego przedmiotu – powiedział z dumą. – Białej Magii.
Jaqueline dotąd zajadając się sałatką grecką teraz prawie wypluła zwartość tejże substancji z ust.
- Białej Magii?! – powtórzyła.
- Tak, Białej Magii – potwierdził choć wyraz jego rozradowanej twarzy zmienił się teraz na głęboką irytację. – Czyż to nie wspaniałe?
Jaqueline pokiwała niepewnie głową.
- Tak, tak wspaniale – powiedziała i spojrzała na pierwszą stronę Proroka lecz Severus zabrał go i położył sobie na kolanach pod stołem.
- Nic ciekawego nie piszą – powiedział i zabrał się za pieczeń.
Jaqueline wzruszyła ramionami i wzięła kolejną łyżkę owsianki. Dokończyła ją dosyć szybko i zabrała się za ziemniaki i łososia. Nie jadała mięsa, była wegetarianką, więc pieczeń czy zapiekanka nie wchodziła w jej jadłospis.
- Jak ci się spało? – spytała Severusa starając się na miły gawędziarski ton głosu.
- Świetnie, choć te łóżka są za miękkie jak na mnie - Severus odpowiedział tym samym głosem co Jaqueline. – A tobie.
- Było dobrze, lecz masz rację – łóżko było za miękkie – powiedziała z uśmiechem i przełknęła ostatni kawałek tosta. Nalała sobie herbaty zielonej i wcisnęła trochę do niej cytryny by złagodzić dymny smak. Napiła się łyczka i odwróciła się w stronę rudej.
- A jednak przespałaś pół dnia – powiedział Severus z krzywym uśmiechem.
- Dzień dobry – powiedziała Jaqueline ignorując ostatnią uwagę Severusa i wyciągnęła rękę obok niego w stronę kobiety po jego lewej stronie. – Jaqueline Epans, nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią. Czy my się nie znamy?
Kobieta w błękicie odłożyła jakieś pisemko i spojrzała na Jaqueline.
- Erica Moonlight – powiedziała z promiennym uśmiechem ściskając rękę Jaqueline. – Nowa nauczycielka transmutacji. Przyjechałam tu dwa dni temu, raczej się nie znamy. Miło mi cię poznać.
- Mi także – odpowiedziała Jaqueline.
Severus wstał kiwnął głową w stronę rudej.
- Czas na nas Jaqueline – powiedział i odsunął jej krzesło by mogła wstać.
- Do zobaczenia – powiedziała Jaqueline i wyszła z Wielkiej Sali drepcząc ze zdziwieniem za Severus’em.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Sob 16:59, 12 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Roz.9 Ceremonia Przydziału
- Gdzie ci tak spieszno? – spytała Jaqueline gdy stanęli na dziedzińcu.
Severus rozglądną się szybko sprawdzając czy aby nikt ich nie obserwuje po czym odwrócił się w stronę Jaqueline.
- Erica Moonlight – powiedział krótko.
Jaqueline spojrzała na niego jakby zwariował.
- Co z nią? – spytała.
Tym razem Snape obdarzył ją spojrzeniem, które wyrażało głęboką niecierpliwość.
- Ona pracuje dla… - zniżył głos prawie do szeptu. -…Czarnego Pana.
Jaqueline rozwarła szeroko oczy.
- Merlinie! Co ona tutaj robi? – zastanowiła się przez chwilę. – Myślisz, że nas szpieguje?
- Niewykluczone. Ale bardziej prawdopodobne jest, to że ma szpiegować McGonagall albo, że ma załatwić Pottera – na samo wspomnienie słów „załatwić Pottera” twarz Snape’a rozjaśniła się.
Jaqueline założyła rękę na rękę i zakryła się bardziej płaszczem. Był dopiero wrzesień, a już temperatura na zewnątrz sięgała zera. Dla jednych mogło się to wydawać dziwne, ale Jaqueline wiedziała, że taka pogoda sprzyja Czarnemu Panu. Jego najlepsi uczniowie rzucili klątwę na klimat świata, więc ostatnio przez środek Londynu przeszło tornado zabijając premiera mugoli oraz wielu innych ważnych urzędników.
Fala morderstw nasilała się z dnia na dzień. Mugole, czarodzieje mieszanej krwi oraz dawni zwolennicy Dumbeldora byli mordowani, jeden po drugim.
- Drżysz – stwierdził Severus. – Zimno ci.
Rzeczywiście, trzęsłam się jak osika, ale to nie miało nic wspólnego z zimnem. Drżałam ponieważ uświadomiłam sobie, że ja mogę być następna. Ja mogę zginąć. Nie popierałam, ani Czarnego Pana, ani Zakonu Feniksa, więc ochrony nie miałam żadnej. Na pomoc mogłam jedynie liczyć Severusa.
- Wracajmy do zamku – powiedział i obiął mnie ramieniem. Weszliśmy do zamku i ruszyliśmy w stronę naszej komnaty.
- Boję się – powiedziałam cichutko do Severusa.
- Czego? – spytał.
- Tego, że to ja mogę zginąć następna. Bądź co bądź pracuję w Hogwarcie, a Czarny Pan rok temu zaatakował Hogwart – powiedziałam. – Nie mam żadnej ochrony ze strony Zakonu. Mogę jedynie liczyć na siebie i…
-…na mnie – szepnął Severus i pogładził ją delikatnie po włosach. – Nie bój się. Gdy Czarny Pan będzie chciał napaść na Hogwart i cię zabić będę wiedział pierwszy. Ochronię cię.
Jaqueline oparła głowę na jego ramieniu.
- Dziękuję – szepnęła. – Severusie, ja…
- Panna Forlorn – zawołała McGonagall wychodząc zza zakrętu. – Szukałam cię wszędzie. nie było cię na śniadaniu. Coś się stało?
Severusa i Jaqueline zamurowało na widok dyrektorki.
- Ja…ja po prostu zaspałam – wyjąkała Jaqueline i starała się przybrać normalny wyraz twarzy.
- Dobrze – powiedziała krótko McGonagall. – Panno Forlorn…
- Epans – poprawiła Jaqueline. – Pani, nie panno.
- Tak, pani Epans, Jaqueline. Chciałam ci przekazać, że hasło do wieży Gryffindoru brzmi złoty znicz. Za trzy godziny przybędą uczniowie – powiedziała McGonagall patrząc na nią uważnie.
- Ilu jest uczniów w tym roku? – spytał Severus uprzejmym zainteresowaniem.
- Wszyscy, którzy byli w tamtym roku, oczywiście bez siódmego rocznika oraz pierwszaki – powiedziała McGonagall z wyraźną dumą, że ma tylu uczniów za jej panowania. – A teraz do zobaczenia na uczcie. Ach, Jaqueline, czy mogłabyś ty w tym roku przewodniczyć w Ceremonii Przydziału? Zrobiłby to profesor Flitwick, ale sam musi nadzorować coś innego.
Jaqueline zdziwiła się, ale zgodziła się. McGonagall oddaliła się w kierunku przeciwnym, a Severus i Jaqueline podążyli w stronę swojej komnaty. Gdy doszli Jaqueline wyciągnęła z kieszeni złoty kluczyk i włożyła go do dziurki.
- Trzy razy w prawo… - mruknęła przekręcając zgodnie z instrukcją kluczyk. – Pięć razy w lewo.
Mechanizm przeskoczył przy ostatnim ruchu kluczyka i drzwi uchyliły się na kilka centymetrów. Severus otworzył je i wspiął się na wysoki stopień. Podał rękę i Jaqueline i pomógł jej wejść. Zamknęła drzwi i usiadła na łóżku.
- Merlinie! Dlaczego ona się tak mnie czepia? Najpierw stanowisko nauczyciela OPCM, później opiekun gryfonów, a teraz jeszcze mam prowadzić ceremonię przydziału! – Jaqueline rzuciła się na poduszki i zamknęła oczy.
- Spokojnie Jaqueline – powiedział Severus i wyciągnął ze swojego kufra dużą karafkę z eliksirem Wielosokowym. Wypił trochę krzywiąc się przy tym i schował z powrotem ją do kufra. – Może to i lepiej.
Uniosła się podpierając się na łokciach.
- Niby dlaczego? – spytała ironicznie.
- Może dlatego, że masz większy dostęp do Pottera. On uwielbia OPCM. Będzie chciał się wykazać – powiedział kwaśno. – Spraw by cię polubił i po pewnym czasie zaproponuj mu dodatkowe zajęcia. Trzeba go jak najbardziej osłabić, by Czarny Pan miał wolną drogę.
- Wiesz, że to nie będzie łatwe – powiedziała. – Mówiłeś, że Harry jest jak James, a ja tego gnojka nie znosiłam.
- Jaqueline musimy się postarać – powiedział Severus wypakowując swoje rzeczy i kładąc je w szafie. – Ja go nienawidzę, a musiałem go legilimencji. Okropność, chłopak głupszy niż jego ojciec chrzestny.
Jaqueline uśmiechnęła się złośliwie.
- No, Black był wyjątkowo tępy – powiedziała, a w środku poczuła coś dziwnego. – I pomyśleć, że podobał mi się przez prawie cały czwarty, piąty, szósty i siódmy rok.
Severus na te słowa skrzywił się okropnie.
- A pamiętasz sztukę „Romeo i Julia w wersji młodzieżowej”? – spytała Jaqueline i zaczęła opowiadać o niej Severusowi.
3 godziny później…
Jaqueline stała po środku holu czekając, aż przybędą pierwszoroczni. Spojrzała na zegarek.
Powinni już to być… - pomyślała i znów poczęła wpatrywać się uporczywie w drzwi jak by chciała je samodzielnie otworzyć. Poprawiła swój kapelusz i sprawdziła czy z jej włosami wszystko dobrze. Poprawiła małą zmarszczkę na szacie i strzepnęła jakieś małe piórko ze swojego rękawa.
W końcu, ku jej wielkiej radości, drzwi otworzyły się na oścież i do zamku wmaszerowali pierwszoroczni.
- Pierwszoroczni, profesor Forlorn – oznajmił Hagrid, gajowy Hogwartu.
- Dziękuję Hagridzie – kiwnęła głowa w stronę olbrzyma. Hagrid zamknął bramę i wszedł do Wielkiej Sali. – Pierwszoroczni, proszę za mną.
Jaqueline wprowadziła dzieci do komnaty stojącej obok Wielkiej Sali. Pierwszoroczni zaczęli rozglądać się po niej z rosnącym niepokojem.
- Witam w Hogwarcie – powiedziała Jaqueline głośno. – Uroczysta kolacja rozpoczynająca nowy rok wkrótce się rozpocznie, ale za nim usiądziecie przy, którymś ze stołów, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w tym zamku wasz dom będzie zastępował waszą rodzinę. Będzie mieszkać wraz z innymi mieszkańcami domu, chodzić na zajęcia i razem spędzać wolny czas we Wspólnym Pokoju.
Jaqueline zrobiła pauzę by sprawdzić czy wszystko do nich dotarło. Po chwili podjęła znowu.
- Są cztery domy: Slytherin, Ravenclaw, Hufflepuff i Gryffindor – specjalnie zmieniła kolejność. – Każdy dom ma swoją wspaniałą historię i z każdego pochodzą znani czarodzieje i czarownice. W Hogwarcie będziecie zdobywać punkty, zarówno ujemne jak i dodatnie. Inny mi słowy, będą odbierane i dodawane. Dom, który otrzyma najwyższą liczbę punktów, zdobędzie, co jest najwyższym zaszczytem, Puchar Domów. Mam nadzieję, że będziecie godnie reprezentować swój przyszły dom, bez względu na to, gdzie zostaniecie przydzieleni.
Jaqueline rozejrzała się po wszystkich sprawdzając czy musi im mówić o wyglądzie, lecz w tym roku pierwszoroczni wyglądali doskonale.
- A teraz proszę stanąć rzędem – poleciła Jaqueline. – i iść za mną.
Pierwszoroczni stanęli gęsiego, a Jaqueline poprowadziła ich z pustej komnaty do Wielkiej Sali. Gdy weszli usłyszała głośne „ach” i „och” wydawane przez dzieciaki.
Ustawiła ich po środku Wielkiej Sali i położyła przed nimi wystrzępioną, starą tiarę.
Zapanowała chwila ciszy po , której tiara zaczęła głośno śpiewać:
Kilka tysięcy lat temu,
Gdy nowa i piękna byłam,
Reprezentantów tej szkoły
Wielka przyjaźń łączyła.
Mieli jeden wspólny cel,
I jedno wielkie pragnienie,
By swą wiedzę przekazać
Wszystkim wam.
„Razem zbudujemy, potężnych,
Czarodziei klan, który aż do dzisiaj,
Będzie w zgodzie trwał!”
Zabrali się więc do tego -
Pracowali dzień i w noc.
Gryffindor i Slytherin –
Budując potężny zamek
Co przetrwa całe zło.
Ravenclaw i Hufflepuff –
Księgi spisując wiele,
By wiedze przekazać wam.
Prace zakończone,
Wszystko trwałe być powinno.
Lecz nikt nie przewidział tego,
Że przyjaźń ich próby nie wytrwała.
Slytherin oświadcza wszem,
Że ani mu się śni,
Uczyć czarodziejów nieczystej krwi.
Gryffindor na to rzecze,
Że on tylko odważnych chce.
Ravenclaw wzburzona, oświadcza,
Że tylko bystrych uczyć chce.
Hufflepuff skromnie odpowiada,
Że ona wszystkim wiedzę przekazać chce.
Z upartością to głosili,
Aż Gryffindor spór łagodzi
Proponując cztery miejsca:
Dla uczniów co czystość krwi,
Cenią w sobie najwyżej.
Dla tych co odwagę,
Podziwiają w sobie najbardziej.
Ravenclaw bierze najbystrzejszych,
A Hufflepuff całą resztę.
Tak złagodzono spór,
Który przyjaźń niszczy.
Cienką już nić przyjaźni,
Jakby mieczem przecinają,
Kolejne spory założycieli.
Już stary Salazar,
Który wnet odchodzi,
Łagodzi waśnie, lecz to co przecięte.
Nigdy nie połączy się znowu.
A teraz wybija wasza godzina.
Wy zostaniecie rozdzieleni do domów właściwych,
Choć nie obiecuję, że się nie pomylę.
To co jest w waszych głowach,
To zamęt wprowadzony przez
Świat ówczesny, wojnami rządzony.
Bo dzisiaj cały świat mgła ogarnęła,
Co przyjaźń niszczy,
Więc trzymać się razem,
To najlepszy sposób.
Teraz już więcej nie mówię
Tylko was rozdzielę do domu wam pisanego.
Tiara skończyła śpiewać, a jej czubek lekko opadł. Sala zatrzęsła się od oklasków i podnieconych rozmów uczniów. Gdy skończyli Jaqueline oblizała zaschnięte usta i wyciągnęła z kieszeni płaszcza listę pierwszorocznych.
- Teraz będę czytała imię i nazwisko, a wyczytana osoba ma siąść na stołku. Arrie, Ann!
Niska dziewczynka o czarnych włoskach usiadła na stołku i nałożyła tiarę.
- RAVENCLAW! – krzyknęła tiara.
Z uśmiechem wyrażający wielką ulgę dziewczynka popędziła do stołu krukonów, gdzie rzuciła się w obięcia jakiejś starszej uczennicy, zapewne siostry.
- Arrie, Marie! – przeczytała głośno Jaqueline i zauważyła identyczną dziewczynkę siadającą na stołku. Nałożyła tiarę przydziału i wbiła mocno paznokcie w kolana.
- RAVENCLAW! – krzyknęła tiara ponownie.
Bliźniaczka zerwała się na równe nogi przewracając krzesło co wywołało falę głośnych śmiechów. Jaqueline westchnęła i podniosła krzesło wraz tiarą przydziału. Dziewczynka mruknęła coś przepraszająco i popędziła do swoich sióstr.
Jaqueline stała tak jeszcze dziesięć minut czytając listę, aż w końcu skończyła na nazwisku „Zorder, Michael”. Zwinęła pergamin i włożyła do kieszeni płaszcza.
Podniosła taboret oraz tiarę i położyła koło stołu nauczycielskiego. Sama zaś zajęła miejsce między profesor McGonagall, a Severusem.
- Pragnę powitać wszystkich w nowym roku szkolnym – powiedziała sztywno McGonagall. – A teraz smacznego!
Stoły zapełniły się wielkimi półmiskami z najrozmaitszymi potrawami. Uczniowie zabrali się do jedzenia. Jaqueline uśmiechnęła się niepewnie do Severusa, który go odwzajemnił.
- Podasz mi sałatkę z ziół Qerddie’ego? – poprosiła Jaqueline Severusa.
Podał jej sałatę z wielkimi czerwonymi plamami. Nałożyła jej dużo na talerz i polała sosem z muchomorów zdrowotnych. Do tego nałożyła sobie kilka ziemniaków w mundurkach i frytki.
- Pycha – szepnęła, a Severus spojrzał na nią jak na wariatkę. Zaczęła szybko jeść, ponieważ wiedziała, że jej normalne tempo sprawi, że wszystko zniknie, a na półmiskach pojawi się deser. Tak wiec jadła szybciej niż zwykle co jakiś czas potakując Severusowi głową.
-…więc musisz mieć asystenta na lekcję o pojedynkach – powtórzył Severus, a Jaqueline machinalnie pokiwała głową.
Półmiski zalśniły czystością, gdy zaczęła zabierać się za ziemniaki w mundurkach.
- Kurczę – rzuciła wściekle w talerz, który również stał się czyściuteńki, a widelec, który trzymała w ręce wyparował.
Na stołach pojawiły się teraz przeróżne torty, ciastka, musy i puddingi. Jaqueline wzięła wielki kawałek tortu czekoladowego i parę ciasteczek marcepanowych i zaczęła jeść. Słodycze znacznie szybciej jadła. Severus dopiero zabierał się za swój kawałek placka z toffi kiedy Jaqueline przełknęła ostatnie ciasteczko marcepanowe. Wzięła sobie kolejny kawałek tortu, tym razem truskawkowego, którego niewiadomo dlaczego nikt nie próbował. Włożyła sobie do ust spory kawałek - z czystej zachłanności – i poczuła jak jej ciałem wstrząsają dreszcze.
- Jaqueline! Co ci się dzieje? – spytał Severus, ale Jaqueline go ledwo słyszała. Zaczęła ciężko oddychać, a obraz przed oczami rozmazał się. Trwało to tak kilka sekund i w końcu ustało. Jaqueline sięgnęła szybko po pucharek z sokiem dyniowym i wypiła całą jego zawartość. Spojrzała na podkładkę tortu i przeczytała:
Wyprodukowano w sklepie:
Magiczne dowcipy Weasley’ów
spółka z.o.o
- Weasley? – przeczytała głośno tak, że w całej Wielkiej Sali potoczył się jej głos. Przy stole Gryffindoru głowę uniósł jakiś rudzielec i dziewczyna, również, z rudymi włosami. Rozejrzeli się i gdy napotkali wzrok Jaqueline zarumienili się i zaczęli szybko jeść coś co mieli na talerzach.
- Jaqueline co się stało? – spytał Severus patrząc na nią.
- Znasz sklep… - spojrzała na podkładkę tortu. -…Magiczne dowcipy Weasley’ów? – spytała wściekle.
Severus spojrzał w stronę stołu gryfonów.
- Tak, znam – powiedział cicho. – Bracia-bliźniacy tamtych dwóch – wskazał głową w stronę wcześniej wymienionych rudzielców. – prowadzą sklep z…hm…”dowcipnymi” rzeczami. A co?
- To, że przed chwilą zjadłam kawałek tego ich „dowcipnego” tortu – rzuciła z rozdrażnieniem.
Półmiski znów zalśniły czystością, a McGonagall wstała.
- Teraz kiedy już wszyscy są już po uczcie, przypomnę kilka zakazów i przedstawię kilka nowych nakazów oraz wiadomości – zaczęła profesor McGonagall. – Pierwszoroczni nie powinni zbliżać się do Zakazanego Lasu tak samo jak starsi uczniowie. Do naszej szkoły przybył nowy uczeń z Wymiany Międzynarodowej. Będzie na siódmym roku w Slytherinie jak zdecydowała tiara. Pan Filch poprosił abym przypomniała, że w szkole niewolno używać rzeczy ze sklepu „Magiczne dowcipy Weasley’ów” oraz kilku innych wynalazków. Lista tych rzeczy wisi na drzwiach pana Filcha. Mamy także w tym roku parę zmian w gronie nauczycielskim. W tym roku zapewne zauważyliście, że doszedł wam nowy przedmiot: Biała Magia. Powitajmy nauczyciela tego przedmiotu, profesora Epans’a.
W Sali rozległy się oklaski głównie ze strony grona żeńskiego. Severus kiwną głową w stronę uczniów, a McGonagall dalej kontynuowała.
- Mamy też nową nauczycielkę OPCM, profesor Forlorn.
- Epans… - Jaqueline syknęła w stronę McGonagall.
- Ach, tak. Przepraszam, profesor Epans – rozległy się oklaski lecz tym razem towarzyszyły im jęki ze strony zawiedzionych uczennic. – Jak wiecie jestem teraz dyrektorką więc na stanowisku nauczyciela transmutacji zastępuje mnie profesor Moonlight – kolejne oklaski. – A teraz jeszcze jedno. Z zamku nie można wychodzić po godzinie 18:00, a w pokojach Wspólnych trzeba się znaleźć o godzinie 20:00. Jeśli ktoś złamie jeden z tych nakazów, nie tylko będzie miał odebrane punkty czy szlaban, ale może zostać wydalony ze szkoły – przez twarze uczniów przeszedł cień strachu i wszyscy zaczęli gorączkowo szeptać. – Korytarze będą patrolowane 24h na dobę przez nauczycieli. Z uwzględnieniem tajnych przejść – tu McGonagall spojrzała znacząco w stronę Pottera i jego bandy. – A teraz dobranoc!
Uczniowie zaczęli wychodzić do swoich Pokoi Wspólnych.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Selene Simon
Odpędzaczka Weny
Dołączył: 25 Wrz 2005
Posty: 927
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z krainy smutku (chwilowo)...
|
Wysłany: Sob 17:03, 12 Lis 2005 Temat postu: |
|
|
Roz.10 OPCM
- Wstawaj! Wstawaj ty głupia, brzydka i niezdarna czarownico! Nowy dzień się zaczął! – darł się budzik leżący na szafce nocnej. Jaqueline machinalnie nacisnęła guziczek z napisem „drzemka”…po raz piąty. Przewróciła się na drugi bok zrzucając przy tym kołdrę i poduszkę Snape’a.
- Wstawaj!!! Wstawaj nieudacznico!!! Więcej spania już nie… - Jaqueline walnęła w zegarek z całej siły. – WSTAWAJ TY POKRAKO!!! ŻADEN FACET NA CIEBIE NIE SPOJRZY JEŚLI TERAZ NIE WS…!!!
Jaqueline uderzyła w zegarek jeszcze raz, tym razem, go wyłączając. Podparła się na łokciach jak co dzień. Spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na tarczę zegarka i zerwała się na równe nogi.
- Merlinie! Już 8:53! – wrzeszczała wciągając na siebie długą, pomarańczową spódnicę, brązowy sweter i szatę. Podbiegła do kufra i wyciągnęła z niego parę długich, prążkowanych skarpet. Związała włosy w luźnego kucyka, przetarła oczy i włożyła okulary. Wcisnęła się w marteny, złapała notatki na lekcje, podręcznik i wypadła z pokoju.
- Klucz i różdżka! – palnęła się ręką w czoło. Chwyciła ze stoliczka różdżkę i mały kluczyk na sznurku. Wybiegła z pokoju, zamknęła drzwi na klucz i zaczęła biec w stronę klasy.
- Jaqueline! Jaqueline! – zawołał ktoś kiedy stała już przed pełną klasą. Zdyszana obróciła się. Severus podszedł do niej i wręczył jej tosta z dżemem.
- Zaspałaś! – posłał jej wściekłe spojrzenie. – Od jutra wstajesz równo ze mną.
- Dobrze – pocałowała go w policzek. – Do zobaczenia!
Wpadła do klasy z tostem w buzi. Machnęła różdżką i drzwi się zamknęły. Przeżuła szybko wszystko co miała na śniadanie i odwróciła się do klasy. Uczniowie patrzyli na nią z dziwnymi uśmiechami.
Jaqueline machinalnie dotknęła swoich włosów, ale nie odstawały znacznie. Jakaś gryfonka wstała i podeszła do niej. Była to „ta ruda”. Nachyliła się do niej i szepnęła:
- Pani profesor…ma pani dżem na twarzy – wskazała na swoje usta. – O tutaj.
Jaqueline wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i zawstydzona wytarła sobie usta.
- Dziękuję – powiedziała i gryfonka wróciła na swoje miejsce. Jaqueline usiadła za biurkiem i wyciągnęła listę uczniów. „Szósty rok: gryfoni z krukonami” – brzmiał tytuł. Przyjrzała się kartce na, której widniały obrazki ławek, a przy nich nazwiska uczniów. Nikogo nie brakowało.
Jaqueline wstała, obeszła biurko i oparła się o nie.
- Dzień dobry, nazywam się Jaqueline Epans. W tym roku będę was uczyła Obrony Przed Czarną Magią – powiedziała z uśmiechem. – Schowajcie podręczniki i wyciągnijcie różdżki. Chłopców poproszę by popisali się tu przed nami swoimi umiejętnościami, persaldo: rozsuńcie ławki na boki.
Wszyscy z uśmiechami wykonali polecenia i ustawili się przed Jaqueline w rządku.
- Dobrze, a teraz poproszę ochotników do zademonstrowania pojedynku czarodziejskiego – powiedziała.
W górę wystrzelił las rąk.
– Hmm…może poproszę… – Jaqueline spojrzała na listę, która teraz wyglądała jak zdjęcie kukiełek podpisanych imieniem i nazwiskiem. - pana Quiggley’a i pana Vinbledon’a.
Dwaj chłopcy, jeden z Ravenclawu drugi z Gryffindoru, wyszli na środek sali z przygotowanymi różdżkami.
- Znacie pozycje? – spytała Jaqueline.
Kiwnęli głowami patrząc na siebie groźnie.
- Pojedynkujecie się, aż któryś wygra lub ja powiem „stop” – poinstruowała ich Jaqueline. – Wszytko dozwolone, no oprócz Zaklęć Niewybaczalnych.
- Tak pani profesor – powiedzieli zgodnie.
- Na trzy! Raz…dwa…trzy! – krzyknęła i odsunęła się razem z resztą klasy.
- Drętwota! – padło pierwsze zaklęcie ze strony gryfona.
Chybił o dobre dwa cale.
- Expelliarmus! – wrzasnął krukon. Zaklęcie trafiło gryfona. Ten szybko się otrząsnął i wstał z wysoko podniesioną różdżką.
- Impedimento! – krzyknął gryfon. Zaklęcie zwaliło krukona z nóg. – Expelliarmus!
Różdżka wylądowała zgrabnie w ręce gryfona.
Quiggley ukłonił się w stronę uczniów i moją.
- Bardzo ładny pokaz, choć dosyć krótki – powiedziała Jaqueline. – 2 pkt punkty dla Gryffindoru. A teraz poproszę dwie dziewczynki.
Jaqueline ponownie spojrzała na listę.
- Może pannę Risseseman i… - uśmiechnęła się pod nosem złośliwie. -…pannę Weasley.
Blondynka z wielkimi oczami wyszła na środek, a tuż za nią drobna ruda z mnóstwem piegów. Kiwnęły sobie głowami i ustawiły się naprzeciw siebie.
- Pojedynkujecie się do końca! – krzyknęła Jaqueline. – Raz…dwa…trzy!
- Oppugno! – krzyknęła ruda i chmara małych ptaszków pofrunęła w stronę zdziwionej blondynki.
- Impedimento! – krzyczała krukonka celując w pojedyncze ptaszki. Ptaki, które zostały trafione, rozpływały się w powietrzu. – Protego!
Niewidzialna tarcza sprawiła, że ptaszki wyparowały.
- Spiderweb! – drobno utkana sieć oplotła nogi gryfonki. Zmrużyła oczy we wściekłe szparki i spojrzała na blondynkę, która tryumfalnie uśmiechała się.
- Chłoszczyść – powiedziała spokojnie ruda kierując różdżkę na pajęczynę oplatająca jej nogi, a ta znikła. – Mikonoss!
Brązowy promień trafił niczego niespodziewającą się krukonkę w twarz. Jasną cerę zaczęła obrastać sierść, a zamiast dwóch oczu pojawiło się kilkadziesiąt. Z ust wyrosła para szczypców, a blond włoski znikły. Krukonka rzuciła różdżkę na ziemię. Dotknęła powoli twarzy i zaczęła wydawać z siebie dziwne piski.
Gryfonka podeszła spokojnie do niej i wzięła różdżkę na znak zwycięstwa.
- Ty chyba lubisz pająki… - powiedziała słodko i odeszła na swoje wcześniejsze miejsce.
- Koniec pojedynku – powiedziała Jaqueline klaszcząc w ręce by uspokoić gadających uczniów. – Panno Risseseman, proszę do mnie.
Krukonka, którą oplótł już wianuszek przyjaciółek podeszła chwiejnym krokiem do Jaqueline.
- Ssonokim – szepnęła a sierść powoli zaczynała znikać, jasne włosy odrastać, a liczba oczysk zmniejszać się do dwóch. – Aby usunąć szczypce musisz iść do pani pielęgniarki.
- Pani Pomfrey? – spytała cieniutkim drżącym głosem.
- Tak, chyba tak się nazywa – stwierdziła niepewnie Jaqueline. Krukonka wyszła z klasy i zapanowała cisza.
– Ciekawe zaklęcia zostały w tym pojedynku użyte – zauważyła Jaqueline. – Dla Gryffindoru 2 punkty za wygraną w pojedynku i 1 jeden za zaawansowane zaklęcia, a dla Ravenclawu 1 punkt. Dobrze, proszę się teraz dobrać w pary. Do końca ćwiczymy pojedynki.
Wszyscy poustawiali się w pary i przygotowali.
- Aha, na jutro proszę przynieść wypracowanie opisujące pojedynek czarodziejski. Minimum jedenaście cali.Zaczynamy!
Sala rozbłysła we wszystkich kolorach tęczy.
* * *
- Co teraz masz? – spytał Harry Rona.
Ron spojrzał na swój plan zajęć.
- Obronę – odpowiedział z uśmiechem.
- Ja też – powiedział z zadowoleniem Harry. – Jak myślisz, dobra jest ta Epans?
- Giny miała z nią przed chwilą zajęcia, może ją spytamy?
Harry rozejrzał się po korytarzu i dostrzegł ją rozmawiającą ze swoimi koleżankami.
- Hej! Giny! – rudowłosa uśmiechnęła się, powiedziała coś do swoich koleżanek i podeszła do Harry’ego i Rona.
- Cześć, o co chodzi? – spytała.
- Miałaś teraz OPCM? – spytał Ron.
- Tak, a co?
- I jaka jest Epans? – spytał Harry.
Giny rozejrzała się za nauczycielką. Wzruszyła ramionami.
- Ogólnie całkiem fajna, ale coś ma do mnie chyba – odpowiedziała. – Pamiętasz Ron jak wczoraj wściekła się bo zjadła tort Freda i Georga? Wyglądała jak wielki pomidor.
- No, a ten…no mąż jej, też wyglądał na złego. Mamy z nim Białą Magię na następnej lekcji – powiedział Ron. – Pewnie się na mnie wyżyje. Ech…
Dzwonek zabrzmiał, a Giny odwróciła się i pobiegła korytarzem przed siebie.
- Stary, naprawdę cieszę się, że wróciłeś do Hogwartu… - powiedział Ron z uśmiechem kładąc rękę na ramieniu Harry’ego.
* * *
- Dzień dobry, nazywam się Jaqueline Epans. W tym roku będę was uczyła Obrony Przed Czarną Magią – powiedziała Jaqueline po raz kolejny patrząc z uśmiechem na uczniów.
Spojrzała na listę uczniów – wszyscy byli.
- Dobrze, a więc może zaczniemy od małej powtórki z tamtego roku – zaproponowała. – Ciche zaklęcia. Kto się wypowie na ten temat?
W górę wystrzeliła tylko jedna ręka. Jaqueline spojrzała na listę uczniów.
- Granger… - szepnęła z odrazą, ale głośno powiedziała. – Albo inaczej, proszę czworo ochotników. Pokarzecie czego nauczył was Snape w tamtym roku w praktyce. Zrobimy dwie drużyny. Kto się zgłasza?
W górę wystrzeliła znów tylko jedna ręka.
Jaqueline westchnęła.
- Widzę, że nie mamy ochotników. Będę musiała sama wybierać – powiedziała omijając gryfonkę wzrokiem. – Dobrze ze Slytherinu: panna Parkinson i pan Foxy, a z Gryffindoru: panna Granger i pan Potter.
Na środek wyszła ślizgonka o twarzy mopsa i brunet o niebieskich oczach. Za nimi podążyła gryfonka z burzą brązowych włosów. Ostatni na środek wszedł Potter ze smętną miną.
Jaqueline westchnęła i podeszła do niego.
- Coś się stało? – spytała cicho.
Potter spojrzał z góry na nią.
- A dlaczego pani pyta? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Bo jakoś nie wyglądasz na szczęśliwego. Nie umiesz cichych zaklęć?
- Umiem… - odpowiedział powoli zastanawiając się nad czymś.
- No, to nie widzę problemu – powiedziała, a on kiwną potakująco głową. Odeszła kawałek dalej. – Zademonstrujecie jak by wyglądał pojedynek drużynowy z użyciem cichych zaklęć. I pamiętajcie: zawodnicy z tej samej drużyny muszą się o siebie nawzajem troszczyć, persaldo, uzupełniać i wspomagać.
Spojrzała na nich, a oni kiwnęli głową na znak, że rozumieją.
- Odliczam! Raz…dwa…trzy!
Promienie pomknęły w obie strony. Jaqueline starała się mówić na bieżąco całej klasie jakich zaklęć używają lecz jej to nie wychodziło.
Minęło już pięć minut, a oni dalej walczyli. Jedynie chłopcu ze Slytherinu włosy troszkę się zmieniły na blond.
Atakowali bardzo dobrze, a jeszcze lepiej się bronili. Kiedy dziewczynie z Gryffindoru przypaliły się trochę włosy, Potter ugasił je wodą z różdżki, a ona zmieniła podłogę przed ślizgonami w lód.
Walka trwała i trwała, a oni nie wyglądali na zmęczonych.
Jaqueline westchnęła usiadła z założonymi rękami na krześle.
Zapowiadała się długa lekcja…
Roz.11 Oblivate
Tym razem cofniemy się zaledwie o miesiąc…
- Jej klatka piersiowa unosi się rytmicznie w dół i w górę. Oddycha regularnie – poinformowała mężczyznę wysoka ruda kobieta pochylona nad śpiącą Jaqueline. – A może by tak ją…
Mężczyzna przerwał jej stanowczo.
- Nie, jest nam potrzebna. Wiem, że jej nie lubisz, ale…nie możemy jej zabić i kropka.
Spiorunowała go wzrokiem.
- Dlaczego? – spytała tonem małej upartej dziewczynki.
Westchnął.
- Erico, nie mogę ci powiedzieć – rzekł głaszcząc ją po policzku.
Odtrąciła go.
- Mam dość twoich rozkazów i nakazów! – wrzasnęła, a jej głos potoczył się po pokoju.
* * *
Jaqueline otworzyła szeroko oczy. Co się dzieje? – spytała samą siebie.
-…zawsze tylko mam słuchać ciebie! – wrzeszczała jakaś kobieta. – Tylko ty, ty i jeszcze raz ty!
Jaqueline rozejrzała się i ujrzała przed sobą dwoje ludzi: kobietę i mężczyznę.
-…nigdy ja nie jestem szefem! – krzyki kobiety roznosiły się po pokoju.
Mężczyzna podszedł do niej i spoliczkował ją.
- Zamknij się idiotko! Obudzisz ją… - wskazał na Jaqueline, która w ostatniej chwili zamknęła oczy.
Kobieta padła na kolana trzymając się za policzek. Miała łzy w oczach.
- Nienawidzę cię… - szepnęła.
Podszedł do niej i postawił ją na nogach.
- Uspokój się – warknął. – Mamy robotę do wykonania.
Odwrócił się do niej tyłem i podszedł do łóżka Jaqueline. Wyciągnął różdżkę.
- Taka niewinna…- szepnął z odrazą, a w oczy mu zabłysły. – Imperius!
Jaqueline poczuła wszechogarniający spokój i lekkość. Wszystko wydawało jej nieważne i błahe. Nie przeszkadzało jej to, że ktoś mówi jej, że ma wstać i się ubrać, ani to, że wychodzi z domu. Odpowiadało jej to, że się teleportuje choć tego wcześniej nie lubiła. Stąpała lekko po ziemi kierując się ku wielkiemu zamkowi. Wszystko było cudowne. Nie starała się nawet walczyć, gdy ktoś ją związał i rzucił w kąt pokoju. Otrząsnęła się dopiero gdy usłyszała JEGO głos.
- Nie martw się… - szeptał spokojnie. -…wyjdziemy stąd.
Patrzyła na niego z nie ukrywaną ciekawością. Jego oczy wciąż lśniły pięknie choć cała twarz była blada i bardzo wychudzona.
- Przecież ty… - zaczęła.
Przerwał jej.
- Cii…nie. A teraz powiedz co mówili.
Wzruszyła ramionami na tyle na ile pozwoliła jej ciasno związana lina.
- Nie wiem, nic nie słyszałam – powiedziała cicho obserwując ludzi, którzy zgromadzili się przy wielkim stole. Dyskutowali o czymś zawzięcie.
- Pewnie rzucili na ciebie Imperiusa – powiedział po chwili. – Dobrze, a teraz zamknij oczy…niech myślą, że zasnęłaś.
Zamknęła posłusznie oczy.
-....zabijmy ją! – zawołała jakaś kobieta.
- Nie, nie możemy! Isadoro ile razy mam ci powtarzać? – krzyknął jakiś mężczyzna w odpowiedzi. – Nie pamiętasz planu?
Nagle całą salą wstrząsną jakiś głos.
- CISZA!!! – wrzasnęła kobieta melodyjnym głosem.
Wszyscy ucichli.
- Jeśli będziemy się kłócić - Czarny Pan nie będzie z nas dumny – powiedziała spokojniej. – Nie zostaniemy wynagrodzeni za nasze potajemne próby pomocy – prychnęła. – Nawet nie daruje nam życia, jak spapramy sprawę. A ja chcę żyć! Czy i wy chcecie?
Przemknął zgodny pomruk.
- Musimy trzymać się planu – powiedziała rzeczowo. – Hanna wprowadzi do jej głowy informacje, którymi będzie się kierować w Hogwarcie. William oczyści jej pamięć TYLKO z tego, że została uprowadzona. Erica i Bella zmienią wygląd Dracona…
- Pani, a jakieś zdjęcie? – spytała jakaś kobieta.
- Po co wam zdjęcie? Mam coś znacznie lepszego…samego ucznia – zaśmiała się dźwięcznie. – Jest tam, leży koło Forlorn i naszej gwiazdki.
Jaqueline poczuła oddech na swoim policzku. Zmrużyła jedno oko i ujrzała kobietę o bardzo jasnych włosach ze sztyletem o ręce. Pochylała się nad jakimś ciałem. Rozcięła już oplatające je sznury i teraz jednym kopnięciem posłała je w stronę stołu. Wylądowało z wielkim pacnięciem, a czarodzieje siedzący najbliżej zaśmiali się paskudnie.
Zza stołu wyszły dwie kobiety. Jedna o rudych włosach, druga z czarnymi. Spojrzały z obrzydzeniem na ciało leżące u ich stóp i przewróciły je na plecy.
- Łatwizna… - mruknęła ta ruda. – Bello, zawołaj Dracona.
Ciemnowłosa spiorunowała ją wzrokiem.
- Nie jestem na twoje rozkazy – rzekła gniewnie.
- Ale jesteś na moje! – krzyknęła kobieta, która stała do Jaqueline tyłem. Skądś znała ten głos, ale nie mogła go skojarzyć. – Bello idź po Dracona.
Kobieta o ciemnych włosach spojrzała na nią zła i wyszła przez najbliższe drzwi.
Kobieta-przywódca usiadła na krześle.
- A teraz, kiedy już mamy czas, Erico powiesz mi czego dowiedziałaś się z pamiętnika Jaqueline – zabrzmiało to jak rozkaz.
- Nic, moja pani – powiedziała smutno.
- Jak to? – zdziwiła się.
- Moja pani, czy jest pani pewna, że chodzi o małą skórzaną książeczkę? – spytała.
- Oczywiście, że tak Erico – powiedziała z przekonaniem przywódczyni. – Co więc w niej napisano?
- Było coś o sierocińcu, śmierci rodziców, liście z Hogwartu i różnych innych równie błahych sprawach – powiedziała wyliczając. - Nic ciekawego, moja pani.
- Hmm… - zamyśliła się. – Gdzie jest ten pamiętnik?
Ruda dygnęła.
- U mnie w domu, moja pani.
- Dobrze, jutro mi go przyniesiesz – powiedziała z westchnieniem. – Przeszukamy jej dom pojutrze.
Nagle drzwi, te przez, które wyszła wcześniej Bella, otwarły się i do środka wszedł wysoki chłopak o bardzo jasnych włosach. Za nim weszła ów ciemnowłosa niewiasta z kilkoma szatami w kolorze czekolady mlecznej.
- Ciocia Bella mówiła, że mnie wzywasz, moja pani – powiedział i lekko skłonił się.
- Tak, tak… - mruknęła wpatrując się w niego intensywnie.
- Coś się stało, moja pani? – spytał.
Podeszła do niego.
- Mam nadzieję, że nie zawiedziesz Czarnego Pana – powiedziała.
- Przyrzekam, że tym razem nie zawiodę, moja pani – powiedział z mocą.
- Dobrze, takiej odpowiedzi oczekiwałam od ciebie – powiedziała z zadowoleniem i wróciła na swoje wcześniejsze miejsce. – A teraz Erico, Bello – spojrzała na rudą i ciemnowłosą – zmieńcie jego wygląd.
Ciemnowłosa podeszła do przywódczyni.
- Moja pani, czy nie łatwiej by było podać mu eliksir Wielosokowy? – spytała.
Pokręciła głową.
- Nie, Bello – powiedziała. – Gdybyśmy go zmieniły poprzez eliksir musiałby go zażywać regularnie. A nie możemy sobie pozwolić na jakiekolwiek podejrzenia ze strony nauczycieli i uczniów. Dlatego wy go zmienicie poprzez zaklęcia.
- Ale nie ma żadnego zaklęcia tak trwałego, moja pani – powiedziała Bella.
- Oczywiście, Bello, masz rację. Dlatego wysyłam Erice do Hogwartu jako pomoc w co miesięcznych zamianach i poprawach wyglądu – rzekła. – A teraz bierzcie się do roboty.
Bella i Erica stanęły po dwóch przeciwnych stronach blondyna i wyciągnęły różdżki. Spojrzały raz jeszcze na ciało lezące na ziemi. Skinęły głowami i chłopaka zaczęły oplatać piękne złote nici. Później w między złote wplotły się białe, czerwone, niebieskie i na końcu czarne. Bella i Erica wykonały pewne bardzo skomplikowane ruchy ręką i nici ścisnęły się zupełnie oplatając go. Po chwili zaczęły wirować coraz szybciej, i szybciej, i szybciej, aż stanęły i zniknęły.
- Mój mały Draco! – zawołała jakaś blondynka siedząca przy stole.
Chłopak stojący pośrodku, między Bellą a Ericą, nie przypominał wcale siebie wyglądem. Był teraz brunetem o przepięknych zielonych oczach. Stał się wyższy i szerszy w barkach.
Przywódczyni wstała i podeszła do chłopca. Położyła rękę na jego ramieniu odgarnęła włosy i teraz Jaqueline mogła już stwierdzić, że ten widok nie był jej obcy.
Kobieta stojąca przy chłopaku była wysoka i miała piękne gładkie, kasztanowe włosy. Zielone oczy w kształcie migdałów błyszczały złowrogo.
- A teraz, Bello, przebierz Dracona w szaty Foxy’ego – poleciła Susan. – Hanno przywlecz tu tę wywłokę, oczywiście, mam na myśli Jaqueline.
Zaśmiała się jakoby właśnie powiedziała cos bardzo śmiesznego. Reszta ludzi zawtórowała jej.
Bella wraz z Draconem wyszła, a niska kobieta, która wcześniej rozcinała materiał oplatający ciało lezące teraz przed Susan podeszła do Jaqueline.
- Już nie śpi! – zawołała w stronę Susan. – Chyba zaklęcie Imperiusa przestało działać.
Susan odwróciła się w ich kierunku.
- Rozwiąż ją i każ jej tu podejść – powiedziała patrząc zimno w stronę Jaqueline.
Hanna wyciągnęła zza pasa sztylet i rozcięła sznury krępujące Jaqueline.
- Nie bój się, Jaqueline – szepnął jej do ucha on.
Hanna zaśmiała się niemiło.
- Słyszałaś, moja pani? – zawołała w stronę Susan. – Rycerz się znalazł!
Susan się zaśmiała.
- On? On rycerzem? – zamyśliła się. – Szkoda, że wybrał taką drogę, a nie inną. Może i by był dobrym rycerzem w szeregach Czarnego Pana.
Hanna uśmiechnęła się złośliwie i kopnęła go z całej siły w brzuch. Jęknął z bólu i skulił się.
- Idziemy! – postawiła Jaqueline na nogi i pchnęła w stronę stołu. Jak na tak drobną osóbkę miała bardzo dużo siły.
Susan spojrzała na nią z góry.
- Na kolana! – krzyknęła Hanna i pchnęła Jaqueline.
Susan zaśmiała się nieprzyjemnie.
- I jak? Kłaniaj się przed swoją panią – powiedziała.
- Susan, gdyby rodzice teraz cie widzieli… - powiedziała Jaqueline ze łzami w oczach.
Twarz Susan skamieniała.
- Oni nie żyją! – zawołała. – I na pewno byliby po stronie Czarnego Pana, a nie trzymaliby z Dumbledorem – prawie splunęła wymawiając jego nazwisko.
Jaqueline pokręciła głową smutno i wstała podpierając się krzesła.
- Nie Susan, nie. Oni zawsze byli za Dumbledorem i pamiętam to jeszcze z dzieciństwa, gdy Czarny Pan zaatakował po raz pierwszy. Stali za nim murem – mówiła patrząc uważnie na Susan. – Oni go podziwiali odkąd pamiętam…
Susan nie wytrzymała.
- Przestań! Łżesz jak pies! – zawołała i spoliczkowała ją. – Oni zawsze kochali Czarnego Pana tak jak ja teraz. Byliby ze mnie dumni, gdyby teraz tutaj byli z nami! Byliby dumni, że Czarny Pan darzy mnie wielką łaską.
Jaqueline spojrzała na nią i w tę czas zrozumiała.
- Susan ty chyba nie… - zaczęła.
- A właśnie, że tak! I jestem najbardziej dumna ze wszystkich… - mówiła lecz Jaqueline jej nie słuchała.
- Jak mogłaś? Jak mogłaś to zrobić? To jest… - wyraziła się bardzo niepochlebnie.
- To jest cudowne i jestem z siebie bardziej dumna niż kiedy indziej z czegokolwiek innego!
Susan opadła na krzesło.
- Jestem już tobą zmęczona – powiedziała. – Hanno zmodyfikuj jej pamięć.
Hanna podeszła do Jaqueline z wyciągniętą różdżką.
- Tylko się nie ruszaj, to nie potrwa długo – oznajmiła Hanna. – Erisnes!
Jaqueline ogarnęła ciemność i pustka, w którą pomału zaczęła spadać…
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
yadire
Gryfonka Niepokorna
Dołączył: 13 Wrz 2005
Posty: 1146
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: bollywood... <3
|
Wysłany: Pią 13:27, 10 Mar 2006 Temat postu: |
|
|
Opowiadania seryjne, w których od trzech miesięcy nie pojawia się nowa część, zostają zablokowane. Tak głosi punkt czwarty regulaminu. Dlatego temat zamykam. Simon - wszelkie wątpliwości na pmkę lub gugu. Jeśli postanowisz zamieścić coś nowego - wznowię temat.
Gryfonka Niepokorna.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
|